Droga Krzyżowa

Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi – Stacja V

Wycieńczony z trudem niesie brzemię krzyża. Żołnierze widząc boją się, żeby skazaniec nie zmarł. Mogłaby spotkać ich kara. Obawiają się też, że jeśli Jezusowi zabraknie sił, to będą musieli jakoś zanieść Go wraz z krzyżem na miejsce kaźni. Nie chcą sobie robić kłopotu. Spostrzegają rolnika wracającego z pola. Wygląda na silnego. Nie interesuje go co się dzieje wokół. Chce wrócić, coś zjeść, odpocząć. Idealna okazja dla żołnierzy. Kogoś z tłumu bali się wyciągnąć, aby nie spowodować rozruchów. A tu samotny. Nikt się za nim nie ujmie. Przymuszają go do pomocy w dźwiganiu krzyża. Ten się broni. Jednak po kilku kuksańcach i groźbie użycia broni przystępuje do pracy. Czyni to niechętnie z wściekłością. Potrzebuje czasu, aby zobaczyć z Jezusie człowieka. Aby poczuć jakąś solidarność. I ulgę, że to nie on jest skazańcem. Im dłużej dźwiga tym większa wytwarza się więź.

Wracam z pracy. Głodny. Na drodze korki. W pracy też nie było najlepiej. Tłok. Muszę się przesiąść. Jakiś człowiek ciągnie wózek. Ledwie daje radę. Ludzie krzyczą, aby zszedł z jezdni, bo tarasuje ruch. Jakiś osiłek zwraca się do mnie: Ej ty, pomóż mu ściągnąć ten wózek. Jestem wściekły, coś odpowiadam. Jednak widok kastetu przekonuje mnie. Idę w śmiechu gapiów. Docinają, że taki sam ze mnie menel. Z obrzydzeniem podchodzę do oblepionego brudem i nie wiem czym jeszcze wózka. Pomagam. Wściekły. Chce uciec. Ale na przystanek nie wrócę. Wstyd. Trudno. Musze spytać, dokąd ciągnie, choć mógłbym się domyślić. Mówi, że do skupu surowców wtórnych. Jeszcze kilkaset metrów. Bezwiednie zaczęliśmy rozmawiać. Za puszki dostanie tyle, za papiery ileś. Do tego jeszcze złom. Ale widzę, że ma kolory (tj. metale kolorowe). Nie sortują, jednakowa stawka za wszystko. Dziwię się, kolory zawsze były, co najmniej, kilkukrotnie droższe. Mówię. Dziwi się. Pyta, gdzie można je sprzedać. Niestety nie wiem. Uświadamiam sobie, że on za cały dzień zarobi mniej, niż ja dostaję za godzinę. I znów mi wstyd. Chcę mu pomóc, ale jestem skąpy. Mogę raz dać. Ale nie zdobędę się na stałe opodatkowanie. Zajęcia mu nie znajdę. Mógłbym zlecić mu jakieś prace koło domu, ale boję się, że się do mnie przyklei. Dojeżdżamy. Tchórzę. Daję 50. Bierze dość obojętnie. Widać, że się cieszy. Próbuje obiecywać modlitwę. Z grzeczności chwilę stoję. Potem radzę szybko wjechać na złomownie, bo niedługo zamkną. Z ulga uciekam do domu.

Dlaczego tak? Dlaczego dobrowolnie nie podszedłem, aby pomóc? Dlaczego widząc żebraka zastanawiam się, czy być świnią, czy jeleniem. Zwykle zostaję świnią. Nie daję nic. Stoją, właściwie siedzą na ziemi, przed kościołem. Czuję ich zawiedziony wzrok, gdy wrzucam coś do puszki ministranta. Tyle już razy. Ale wciąż czuję się źle. A jednak nie daję.

Ktoś się spieszy. Jadę w tę samą stronę. Mógłbym spytać, czy podwieźć. Ale jadę dalej. Gdyby zamachał, to bym się zatrzymał. Już tak robiłem. Ale sam z siebie? Nie potrafię.

Starszy pan przechodzi przez jezdnię. Samochody z jednej i z drugiej. Boi się ruszyć. Myślę: zaraz znajdę miejsce, zaparkuję, pomogę. Ponad 100 m. Już nie ma sensu, na pewno przeszedł. A jak nie, to zanim dojdę, to przejdzie. I jakiś menel stoi, może się do mnie przyczepić. A może jest tu zakaz? Nie zwróciłem uwago. Jadę dalej. Z kacem.

Wiem, gdy stanę przed Sądem, usłyszę pytanie: Czy pomogłeś Mi? Odpowiem, ze Go nie spotkałem. A On przypomni mi, gdzie spotkałem go w człowieku ciągnącym wózek, w spieszącym ulica, w staruszku na jezdni. Usłyszę: Sam powiedz: Co Ci się należy?

Przerażające. Video meliora proboque deteriora sequor. Dlaczego?Dlaczego nie potrafię się zatrzymać? Dlaczego nie potrafię dawać siebie innym? Dlaczego skąpię im nie tylko pieniądze, ale też czas? Chcę, chcę pomagać. Ale tego nie czynię. Jak baletnica, która ma niewłaściwy rąbek. Kombinuję, jak koń pod górę. Potem mam niesmak. Wyrzuty sumienia.

Panie Jezu, gdybym wiedział, że to Ty, to wszystko bym rzucił, aby pomóc.
Każdy z tych maluczkich, to byłem Ja. Widziałeś, ale nie chciałeś zobaczyć.

Jutro. Od jutra się zmienię. Będą dawać siebie. Porzucę samolubstwo. Ale od jutra. Zawsze od jutra. A czas się kiedyś skończy. Kiedyś nie będzie jutra.

Panie! Pomóż! Spraw, abym spotkał swoja górę Tabor! Pomóż mi przejść metanoję. Blagam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.