Wybory – końcówka – wyniki
W urzędzie
Przybywamy kilka minut po 3:00. Tłum się kłębi. Co kawałek kupka kilku białych worków. Pytamy: Kto ostatni. Jest ktoś. No to zajmujemy za nimi kolejkę. Zmęczony szukam krzesła. Przy jakimś okienku, w którym siedzi pani. Jakaś rozmowa. Okazuje się, że najpierw trzeba się zarejestrować elektronicznie. Stajemy w kolejce. Urzędniczka przyjmuje po jednym egzemplarzu protokołów, zabiera paluszka, na którym zgrane są te protokoły i sprawdza, czy na wydruku, w sieci i na paluszku jest to samo. Jakiś bezsens. Prosi jeszcze o brudnopisy protokołów. Nie mamy. Jednak wytłumaczenie, że zostały wrzucone do niszczarki załatwia sprawę. Ale to procedury. Potem sprawdza ilość parafek na każdej stronie. Całe szczęście, że ktoś z komisji uczestniczył w poprzednich wyborach i wiedział, że tak trzeba. Kilka komisji musi ściągać wszystkich członków do Urzędu, aby podpisywali. Znów ustawiamy się w kolejce. I znów przypadkowo dowiadujemy się, że trzeba zwrócić się do urzędnika, który zapisuje numery komisji na kartce i w tej kolejności przyjmuje materiały. Jedne komisje przynoszą otwarte worki, inne zaplombowane. Teraz muszą je otwierać, gdyż nie tak wypełnione, jak trzeba. Godziny mijają. Są komisje zdające materiały w 10 – 15 minut i takie, którym 30 minut to stanowczo za mało. Piję, chyba już 10 kawę. Padam na pysk. Nic się nie chce. Różne rozmowy. Generalnie narzekanie na bałagan. Zarzekanie się, że już nigdy.
Wreszcie nasza kolejka. Co w workach? Dwa worki są ok. W jednym wszystko co dotyczy Senatu, w drugim Sejmu. W trzecim pozostałe materiały. Przewodniczący rozpruwa worek, coś wyjmuje. Część rzeczy wyrzucają do kosza na śmieci. Ja w tym czasie zdaję protokoły i listę obecności i jakieś duperele, tj. materiały pomocnicze. Materiały biurowe gdzieś wędrują. A wielkie pudło zapełnia się papierami, drukami itd.
5:30 – jesteśmy wolni. Żegnamy się. Jeszcze mam odwieźć jednego członka komisji do domu. Trochę boję się, czy wymęczony nie spowoduję jakiejś stłuczki. Sądzę, że po dwóch piwach byłbym o wiele sprawniejszy, niż wtedy. Ale nie ma wyjścia. Na szczęście niedaleko. Sznur samochodów do Warszawy. Jeden za drugim. Jeszcze nie korek, ale gęsto. Zastanawiam się, czemu taki ruch o tej porze. Odwiozłem chłopaka. I potem, najkrótszą drogą, przez las, do domu. Pies wybiegł na powitanie. A ja szybko spać. Sen nie przyszedł. Trudno.
Zarobek
Całość zajęła trochę czasu. Pierwsze zebranie ok. 1 h. Drugie, dla kierowników i zastępców ok. 4 h. Odbiór materiałów, liczenie kart, sprawdzanie lokalu i plombowanie – kolejne 4 h. No i maraton niedzielny. Głosowanie. Byłem od 10 do 21. 11 h. Potem liczenie, przewóz, zdawanie. Od 21 do 05:30, czyli 8,5 h.
Razem: 1 + 4 + 4 + 11 + 8,5 = 28,5 h. Jako zastępca kierownika zarobiłem 400 zł. Stawka godzinowa 14 zł. W efekcie zmarnowany poniedziałek, rozstrojony przewód pokarmowy, potężna zgaga.
A na dodatek wynik wyborów wcale nie cieszy. Partia tefałen wygrała.