Obyczaje, polityka

Wybory

Wielka mobilizacja. Gra uczuciami. Pragmatyczne oceny znacznie rzadziej. Na szczęście, tym razem, nie słyszałem o przypadkach oszustw. Przynajmniej w większych ośrodkach.

W tym roku skuszony możliwością dorobienie zgłosiłem się do pracy w komisji. Najpierw spotkanie, na którym poznają się zespoły i dokonują wyboru przewodniczącego i wice. Około 1 godzina. Dość krótka prezentacja, potem obce sobie osoby wybierają funkcyjnych. W mojej grupie znalazł się znany wieloletni społecznik. Zaproponowałem mu funkcję. Troszkę się wymawiał, ale chyba dla pozorów. Potem, chyba ze względu na wiek, wskazano na mnie, jako wice. Następne zebranie obowiązkowe tylko dla przewodniczących i zastępców. 4 godziny. Jakieś prezentacje. Mały ekran, słabo widać. Dużo tych informacji. Troszkę notatek.

Kolejnym etapem rozpiska godzin pracy. Ludzie się buntuję. Zgodnie z regulaminem zawsze muszą być 2/3 składu komisji (z zaokrągleniem w górę). Przygotowałem propozycję w Excelu. A przewodniczący modyfikował. W końcu dzień przed wyborami ostateczna wersja.

W sobotę odbiór i sprawdzenie materiałów. Liczenie kart. Sprawdzanie lokalu. Zabezpieczenie. Kolejne 4 godziny. Wydaje się, że będzie dobrze.

Niedziela. Maraton. Przewodniczący zaczyna o 5:45. Ja dopiero od 10. Do 21 mam tylko 11 godzin pracy. Zliczamy na bieżąco frekwencję i podajemy dalej. Co jakiś czas weryfikowanie tożsamości, gdy brak w spisie. Ale nie zawsze udaje się dodzwonić do ewidencji ludności. Ktoś się zniechęcił i poszedł. Największe problemy spowodowane internetową zmianą miejsca głosowania. Jakieś kilkustopniowe działanie. Logowania, potwierdzenia – pokazywali co najmniej po 5 komunikatów zwrotnych. Jednak, brak ostatecznego zatwierdzenia. Rezultat negatywny. Zostaje przeprosić. Ale ludzie, choć zawiedzeni, nie robią dymu.

A incydenty? Oczywiście też się zdarzył. Ale o tym potem.

A potem żywioł. Liczenie głosów. Fajnie brzmi. Prosta szybka robota. Nam zajęło to 6 godzin. Chyba taka była średnia. Byli tacy, którzy godzinę dwie, dłużej. A potem ostatni koszmar. Rozliczanie się z materiałów w Urzędzie Dzielnicy. Ponad 2 godziny. Potem już tylko rozwiezienie osób nie dysponujących autami. W sumie dotarłem do domu o 5:45. Ponad 24 godziny łącznej pracy. Marny zarobek. Ale za to zupełne rozregulowanie organizmu. I rozstrój przewodu pokarmowego chińskimi zupkami. Nie wiem, czy jeszcze się tego podejmę.

Dodaj komentarz