Uncategorized

Kiciuś

Spotkałem kiciusia. Siedział i się wpatrywał we mnie. Nie wiem czemu. Popatrzyłem. Ładny. Zadbany. Zapewne mieszka gdzieś niedaleko. Nie wyglądał na głodnego, ale mając doświadczenie z psami, postąpiłem jak z pieskiem. Zawsze ma łapówki dla psów. Dla swojego, gdy ładnie się zachowa. Dla obcych, aby się zaprzyjaźnić. Psy są przekupne. Ale też nieufne. Najpierw muszą obwąchać, oswoić się z czyjąś obecnością. Dopiero potem z przyjemnością przyjmują dotyk. Najpierw słowo, potem dotyk. Ale kotów nie znam. Nie rozumiem. Z jednym co jakiś czas rozmawiam. Ale to nie jest taka rozmowa, jak z psem. Czasem nie wiem, czy kot rozumie? Czy w ogóle słucha?

Psie łapówki mam zawsze z sobą. Pomyślałem, że sprawię przyjemność przyglądającemu mi się kociakowi, gdy go poczęstuję psią łapówką. (Pena kociara wciąż twierdziła, że kot nie weźmie czegoś takiego. Jednak udowodniłem, że jej kot, najdzikszy z dzikich, chętnie przyjmuje ten poczęstunek. A nawet przypomina o tym, że mu się to należy.) Podszedłem, podałem na wyciągniętej dłoni. Tak, jak psu. Kocisko popatrzyło na rękę na mnie, na rękę. Zapewne wciągnęło nosem zapach (koty robią to dyskretniej niż psy). I nic. Pies najpierw zjada, potem analizuje, co to było. Albo zamiast analizować, domaga się kolejnej porcji. Kot nie. Udaje obojętność. Albo rezerwę.
W każdym razie nie wziął tego, co podawałem. Tylko się podniósł. I nic. A pies go drapał, pomyślałem. Ciepnąłem mu to przed nos. Odskoczył. Ale, po chwili, podszedł bliżej. Zaczął obwąchiwać. Chwycił w ryjek. Upuścił. Kilkakrotnie. W końcu zaczął jeść. Jakby od niechcenia. Ale zjadł. Do końca.

Później spotykałem go co raz częściej. Zaczął podchodzić. Brać z ręki. Czasem dotknąłem jego nosa lub ucha. Na dotyk nie reagował wymachiwanie łapami, jak było to na początku. Jednak wciąż był pewien dystans. Pełen zrozumienia i akceptacji, ale zawsze z zachowanie własnego ja. Powiedziałbym, że przyjazna koegzystencja. Raczej bez wdzierania się w strefy intymne. Ja nie wchodziłem na jego teren, a on nie wchodził na mój (może ze względu na psa, który tam biega?).

Przyzwyczajałem się coraz bardziej. W miarę regularnie pojawiał się na mojej drodze. Choć w różnych miejscach. Wydaje mi się, że sukcesywnie poznając teren pozwalał sobie na coraz dalsze wycieczki. Kiedyś spotkałem go na gałęzi drzewa. Niezbyt wysoko. Tradycyjnie poczęstowałem psim przysmakiem. A ten nagle, zupełnie niespodziewanie, przejechał mi pazurami po dłoni. Pies w takie sytuacji natychmiast okazałby skruchę. Kot bezczelnie patrzył na mnie. Ani się uśmiechał, ani nie był zły. Jego oczy mówiły: Należało ci się. Spytałem dlaczego. A kot, jak to kot, nie miał zamiaru wyjaśnić. Coś tam mruczał, ale nic z tego nie zrozumiałem. Pokazałem mu zakrwawioną rękę. Popatrzył, trochę tak, jak by miał zamiar zlizać czerwoną maź. Nie pozwoliłem. Poczekałem aż zaschnie. Aż się zagoi. Gdy już się wylizałem z tego wróciłem na spacery. Kot znów się pojawiał. Tym razem to on, tak mi się wydawało, inicjował spotkania. Starał się zwrócić moją uwagę na siebie. Patrzyłem, odzywałem się, ale nie dawałem smakołyków. Potrzebowałem czasu. No i cóż, niepoprawny optymista i naiwniak, znów zacząłem częstować. Najpierw podrzucałem. Bez zbliżania ręki. Z większej odległości. Powoli oswajałem się. Przestawałem zachowywać dystans. Znów zacząłem podchodzić bez bojaźni. Jednak nie dawałem pokarmu z dłoni. Kładłem przed nim. I była zgoda. Trwało to jakiś czas. Coraz częściej zaczynałem się zastanawiać, czy nie można wrócić do dawnej poufałości. Z jednej strony bałem się ponownego ataku, a z drugiej, brakowało mi tego. Rozum podpowiadał, żeby zachować jakiś dystans. Bezpieczny. Niewielki, ale dający szansę na zabranie ręki. Jak głupol. Okazuje się, że koty są znacznie szybsze. Wystarczyła chwila dekoncentracji. I nagle jedną łapą, potem drugą. Głębiej niż poprzednio. Musiałem zabandażować. Leczenie trwało pewien czas. Nie wiem co kot sobie myśli. Nagle zaatakował zupełnie bez sensu. To znaczy dla mnie bez sensu. Kot, zapewne miał jakiś imperatyw. Musiał. I zrobił to jakoś dziwnie. Bez złości. Bez chęci skrzywdzenia mnie. Może tylko dla pokazania, kto tu rządzi? Może miał zły dzień? A może, po prostu, musiał. Jak to kot. A koty uważają, że zawsze mają rację.
Pewnego dnia, gdy siedziałem w domu, zauważyłem, że wlazł na gałąź wiszącą przed oknem. Popatrzył na mnie. Z pretensją –  tak mi się wydawało. Z pretensją, że przestałem dokarmiać. Zareagowałem gestem. Poruszenie dłonią zabolało. Musiałem ograniczać się do minimalnych ruchów. W końcu zagoiło się. Znów zacząłem spacerować. Najpierw powolutku, szerszymi ścieżkami. Trudno, dopiero co zagojoną dłonią, rozgarniać chaszcze. Wkrótce kot mnie wypatrzył. Tak, jakby chciał wrócić do starego rytuału. Teraz jednak, na jego widok, ręce wkładałem głębiej do kieszeni. Na wszelki wypadek.

Co dziwne, w dalszym ciągu go lubię. Ale się boję. Boję się nie tyle jego, ile kolejnego ataku. Mam świadomość, że każdy kolejny atak jest coraz bardziej bolesny. Teraz ograniczam się do kontaktu wzrokowego. Nie karmię. Nie dotykam. Zachowuje większy dystans. Może jeszcze kiedyś się oswoję. Ale najpierw blizny muszą zniknąć.

Historia ta pokazuje, że są ludzie, którzy nie rozumieją kotów. I koty, które nie rozumieją ludzi. Z psami jest łatwiej. Nawet z tym najbardziej rozbrykanymi. Teraz pójdę z psem na spacer. Jak zwykle spuszczam go ze smyczy i przywołuję, gdy na horyzoncie pojawia się inne zwierzę lub człowiek. Sadzę, że kot nie podejdzie zbyt blisko. Wprawdzie bojąc się psa (to przykre). Ale, dzięki temu, nie muszę się bać na spacerach.

Słyszałem, że kot potrafi skoczyć z drzewa …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.