Uncategorized

Po co ten koronawirus?

Tak się zastanawiam słuchając dzisiejszą Ewangelię. A konkretnie: Jezus usłyszawszy to, rzekł: «Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą». Co z tego wynika? Czy to, że Bóg sprowadza na ludzi plagę pandemii? Czy kosztem ludzkiego życia i zdrowia buduje swoją chwałę? Nie podejrzewam. Bóg nie traktuje nas jak smarkaczy. Nie interweniuje za każdym razem, gdy coś grozi.

Mam na myśli coś innego. Mianowicie: Jaki będzie świat po epidemii? Gdy już wygaśnie. Jacy będziemy, gdy wszystko zacznie wracać do  normy? Jakie będą nowe normy? Czy może zostaną stare normy? Wydaje mi się, że bardzo wiele spraw zostanie przewartościowanych. W tym nasz stosunek do Boga, wiary, zdrowia, pracy. Czy Pan Bóg pozwoli ludziom wykorzystać pandemię i wyjście z niej do poprawy naszego życia? Czy uda się nam dostrzec wyższe wartości?

Sama pandemia dobrze się wpisuje w Wielki Post. Wydaje się, że prowadzi  do zmartwychwstania. Ale przez śmierć. Przez śmierć wielu osób. Przez śmierć wielu zakładów. Ale prowadzi do zmartwychwstania. Mam nadzieję.

Sadzę, że pandemia jest sitem. Sitem oddziałującym ziarno od plew. Wprawdzie obecnie wiele osób sobie przypomniało o Bogu w obliczu zagrożenia. Przypominają sobie zapomniane modlitwy. Od powietrza … Zaczynają wyznawać, że oni chcą, ale nie mogą (albo, jak wieszcz napisał: chcom, ale nie mogom). Ubolewają głośno, ze tak pragną uczestnictwa we mszy świętej (w kościele, którego nie odwiedzili od kilku lat, nie licząc poświęcania pokarmów). Pragną przystąpić do komunii świętej. I będą tak głośno pragnąć do czasu, w którym znów będzie swobodny dostęp do kościołów, do sakramentów. Wtedy znów przestaną sobie zawracać głowę takimi sprawami. Teraz, w ramach chwilowego nawrócenia, nie wyłączają telewizora w czasie transmisji mszy świętej. Nie zmieniają też kanału. No, chyba, że tylko na chwilę, aby zobaczyć, co jest na innych kanałach. Msza święta zupełnie nie przeszkadza im w różnych zajęciach domowych. Przyjemne z pożytecznym. Równocześnie można obierać ziemniaki i być na mszy. Ksiądz nie zobaczy. Sąsiadka też. Chyba, że wpadnie. Wtedy można poplotkować, zobaczyć, w co ubrana Kowalska paradująca przed kościelną kamerą. No i wyjdzie na jaw cała obłuda Kowalskiej, która poszła do kościoła po to, aby pokazać kreację (zresztą nieudaną, bezguście).

Drugą, znacznie większą grupą są ci, którzy uważają obecne rozwiązania za doskonałe. Podchodzą do tego pragmatycznie. Też potrafią dobrze wykorzystać czas. Tak jak poprzednio opisani. Oni nie narzekają na to, że nie chodzą na msze. Oni doceniają mądrość zakazu. Szybciej, wygodniej. Na kanapie. Z filiżanką kawy i ciasteczkami. Cenią jeszcze to, ze względów oszczędnościowych. Taca ich omija. Dotychczas głupio było nic nie dać. Bo a nuż ktoś zobaczy. Nie można też dać 2 zł, bo obciach. A tak, można dać nawet stówkę. Przyłożyć do ekranu. Jak nie weźmie, to znaczy, że nie chce. Sadzę, że ci ludzie już nie powrócą do niedzielnego zwyczaju chodzenia do kościoła. Takiego ludowego zwyczaju, który w dobie elektronizacji stracił sens. Sądzę też, że gdy telewizje przestaną transmitować msze, to nawet tego nie zauważą.

A propos telewizje. Teraz trzeba. Na pokaz. Dotychczas zwalczana religia i Kościół sa promowane. Wprawdzie tylko przez godzinę. Bo resztę czasu antenowego wypełnia koronawirus, szczucie, walka z Kościołem i polityczna poprawność. A teraz do tejże należy transmitowanie mszy. Nawet tefałeny transmitują. Bo teraz trzeba.

Jest jeszcze grupa osób, które też chciałaby uczestniczyć fizycznie w mszach świętych. A właściwie w udzielanych sakramentach. Dla  nich trudnym doświadczeniem jest brak fizycznego przyjmowania Ciała Chrystusa. Starają się czynić to duchowo. Martwiąc się, czy robią to właściwie. Czy rzeczywiście przychodzi do nich Jezus. To czas próby. I czas hartowania. Umacniania wiary przemyśleniami. Będąc duchem we wspólnocie z kilkoma osobami znajdującymi się w świątyni, są równocześnie we wspólnocie wszystkich oglądających transmisję. Jednoczą się w miłości ze wszystkimi uczestnikami. Oni, gdy ustaną restrykcje, natychmiast pójdą do Domu Bożego, aby w tym poświęconym  miejscu osobiści podziękować za ocalenie.

Po wszystkim, okaże się że kościół stały się jakby większe. Więcej w nic miejsca. Stosunek communicantes do dominicantes wzrośnie. Zapewne jeszcze nie do jedności, ale coraz bliżej. Coraz lepiej będzie zauważalna nowa jakość. W ujęciu statystycznym. Bo sama jakość pojedynczych osób nie zmieni się. Po prostu zostaną odsiane plewy.

Zapewne tak będzie. Chyba, że nastąpi kataklizm. Jeśli na naszej ulicy, na ulicy obok zaczną umierać ludzie, wtedy pobożność gwałtownie wzrośnie. I być może na dłużej. Bo taki nagły skok, zwykle powoduje powroty. Powroty osób, które od dawna porzuciły wiarę. Agnostyków, którzy nagle zauważą, że czegoś im brak. I część z nich już zostanie. Dobrze, że zostanie. Źle, że konieczny do tego silny wstrząs.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.