Uncategorized

Smutny pan

Pogoda jesienna. Leniwe niedzielne przedpołudnie. Na parking podjeżdża mały podrapany samochód, gdy ostatni osoby opuszczają kościół. Jakaś starsza kobieta jedzie na rowerze trzymając jakiś święty obrazek. Wiotki, nieoprawiony. A auta wysiada starszy facio. Zamyka drzwi, spogląda na pojazd, z którego pomaluśku gramoli się kobieta. Faciowi najwyraźniej spieszy się. Kobiecie przeciwnie. Wszystko robi powolutku, jak zwolnionym tempie na filmie. Facio, kilkakrotnie oglądając się za kobietą, podąża do kościoła. Wchodzi. A kobieta idzie. Spacerkiem. Wreszcie wchodzi. Do przedsionka. Przykuca, robi jakieś gesty wokół twarzy i ramion. Siada na ławeczce. Wlatuję do środka, aby z perspektywy żyrandola obserwować ludzi. Spostrzegam facecika. Klęczy obok jednej z pierwszych ławek. Gdyby nie klęczał, to jeszcze znalazłby jakieś miejsce siedzące. Widać, nie zależy mu na nim. Wstaje. Dyskretnie rozgląda się. Siedzących miejsc nie ma. Ale stoi obok ławki, o którą się opiera. W ławce mama z trójką dzieci w wieku szkoły podstawowej. Trzy dziewczynki. Mama też młoda. Makijażem popsuła swą twarz.

Mężczyzna, po pewnym czasie, zaczyna się wiercić. Jedną noga przytupuje, wykręca ją. Przestępuje z nogi na nogę. Na twarzy pojawia się przelotny grymas bólu. Ale, to dziwne, jego twarz cały czas rozpogadza się. Gdy odwraca się do znajdujących się wokół z ręką pełną pokoju, pojednania i sympatii, na jego twarz wpływa serdeczny uśmiech. Szuka wzrokiem, kog jeszcze może pozdrowić. Prowokuje gestem. Ale gdy ktoś wpatrzony stalowym wzrokiem w ołtarz (lub po prostu przed siebie), pomija go. Żony nie wypatruje. Jest poza zasięgiem wzroku. Nie przedziera się też do niej przez cały kościół. Zerkam, co ona robi. Nic. Podaje rękę, gdy nie ma innego wyjścia. Obojętnie. Bez jakiejkolwiek mimiki. Bez słów. Ale bez okazywania jakiejkolwiek niechęci. Gdy nie da się nie zauważyć wyciągniętej dłoni, to odpowiada podobnym gestem.

Komunia święta. Ciekawe czy przystąpią razem. ona siedzi, on stoi. Każde na swoim miejscu. Gdy podchodzą ostatnie osoby, podchodzi i on. Znika głód widoczny do tej pory w jego oczach. Śpiewa dziękczynnie, dziękując za otrzymany dar.

Tuż przed końcem prezbiter poświęca plik obrazków Świętej Rodziny. Zapowiada, że będzie je rozdawać wszystkim rodzinom. A mężczyzna słucha. Przez jego twarz, jak w kalejdoskopie, przelatują jakieś różne, sprzeczne uczucia. Głód, nadzieja, zniechęcenie, żal. Patrząc mu w oczy staram się odczytać myśli. Zastanawia się jak oprawić obrazek. Gdzie powiesić. W pokoju żony czy syna. Z czego zrobić ramkę?

Ksiądz ogłasza, aby podchodzić całymi rodzinami. Każda dostanie obrazek. Na twarzach zgromadzonych zainteresowanie, oczekiwanie. Mężczyźni podchodzą do kobiet, kobiety do mężczyzn. Zbliżają się do nich dzieci. Tak jak ksiądz kazał, ustawiają się całymi rodzinami. Widać wypełnia ich radość. Są wspólnotami. Widać łączące ich więzi.

Odnoszę wrażenie, że facio ma ochotę podejść sam. Otrzymać obrazek. Powiesić w domu z nadzieją, że moc Świętej Rodziny zagości u niego w domu. Idzie. Nie. Klęka. Czyni znak krzyża. Wychodzi. Przeciska między radosnymi twarzami czekającymi na błogosławieństwo i obrazek. Idzie ze smutną, ponurą twarzą. Stara się nie zauważać radości innych ludzi. Tli się w nim jeszcze iskierka nadziei. Może zona czeka w przedsionku? Może odważy się wejść do samego kościoła. Pusto. Wychodzi. Idzie powoli ze spuszczoną głową. A żona, od dawna, czeka już w autku. Czeka, aby pojechać do sklepu. Wszak niedziela dziś handlowa. Sklep jest jej świątynią. Tu rozkwita. Tu okazuje zainteresowanie. Jest w swoim żywiole. I to też jest piękne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.