Wielka rocznica – 01.08.1944
Od dzieciństwa żyłem w jej cieniu, a właściwie blasku. Najpierw jak małoletnie chłopię jeździłem z tatą na Powązki. A tam łuna światełek. Równe szeregi brzozowych krzyży. I białe tabliczki. Imie, nazwisko wiek. A czasem tylko n.n. Kamienie na szaniec.
Najpierw to byli starsi ode mnie żołnierze. Otaczani kultem bohaterów. Przeze mnie, przez moich kolegów z podwórka. W mediach, wtedy bardzo ubogich, ani jednego dobrego słowa. Tylko wyśmiewanie, potępianie. Jedynie w TP i WTK nieco inaczej.
Potem jako nastolatek wciąż jeździłem. Na Wojskowe i Stare. Morza świateł, masy ludzi. Także w zaskakujących miejscach. Np. na skromnej ziemnej mogile Adama Zawiszy. Nic więcej nie napisano, a każdy wiedział.
W ten sposób tworzyła się świadomość. Świadomość narodowości. Więź z Warszawą. Wyznaczana już nie tylko przed groby przodków. Żywa więź z miastem żyjącym, które wyrosło na krwi, jak maki pod Monte Casino. Miałem świadomość tej krwi wsiąkniętej w tę ziemię. W ziemię na którą zstąpił, zgodnie ze słowami proroczymi, Duch święty.
Chodziłem do szkoły, w której przed wojną uczyły się córki Piłsudskiego. Dawniej gimnazjum Szachtmajerowej. Na przeciw stał dom z napisem, dziś już niewidocznym: Min nie ma. Napis z innych lat, ale dla mnie to było niemal jedno. W ten sam zlepek wchodził Zieleniak. Ileż to razy chodziłęm tam z rodzicami po płody rolne. Dziś Hala Banacha całkowicie niemal wytarła z pamięci tamtą tragedię.
Ojciec nie brał udziału w Powstaniu. Rosjanie go zgarnęli, na Pradze. I dali ultimatum: Kulka lub II Armia. Nie miał wyboru. Szedł walczyć za swoje ukochane rodzinne miasto. Ale nie doszedł. Czy by przeżył?
Miłość do miasta, to coś, czego opisać nie potrafię. Coś zbyt wielkiego. A i samo pojęcia miasta mieści wiele. To nie tylko domy i ulice. To nie tylko mieszkańcy i przyjezdni. To nie tylko kultura na najwyższym poziomie i ta uliczna. Filharmonia, opera, Grzesiuk. To wszystko stanowi jedną całość. To co dobre z tym co złe. Warszawa to żywy rozumny organizm. Warszawa, to miejsce jedyne, w którym da się żyć. A poza nim tęsknić. Można ją krytykować, wytykać jej złe strony. Ale jestem jej cząstką. A krew powstańców płynie w moich żyłach. Nie tylko dlatego, że dalsi krewni oddali ją wraz zżyciem. Tak krew płynie we mnie, bo jestem rośliną, która wyrosła na tym gruncie. Całe życie czerpałem soki z tej ziemi. Z mojej ziemi. I w niej, zapewne, spocznę. Oddam jej to co fizyczne. Oddaję jej, to co umysłowe. To moje środowisko.
Ci wszyscy, którzy poświęcili wtedy swoje życie, to moje siostry i bracia. Moje starsze rodzeństwo. Rodzeństwo z opowieści, książek, filmów. Rodzeństwo zaklęte w warszawskim bruku, ścianach kamienic, brzegu Wisły, a także w warszawskich kanałach. Teraz też w pomnikach. Cmentarzach. Miejscach straceń. Ta historia jest wciąż obecna. W nas. W Warszawiakach. Tak, w Warszawiakach, a nie Warszawianach. Bo tak o sobie mówimy. Wbrew językowi literackiemu. To nie kolokwializm. To serce.