Obyczaje, polityka

Utylizacja

Początki były trudne. Nie wszyscy rozumieli sens wprowadzonych zmian. Byli tacy, którzy wracali do domów z posegregowanymi śmieciami i tam je gdzieś upychali. Mądrzejsi starali się przekazywać surowce wtórne do zakładów produkcyjnych. Najczęściej umawiały się całe grupy osób i organizowały zbiorowy wywóz. To jednak okazywało się dość drogim rozwiązaniem. Wtedy rozwinęła się pomysłowość. Większość rzeczy zaczynała żyć drugim życiem. Pomysłowość ludzka nie ma granic. Ze starych opakowań robiono pojemniki, naczynie, doniczki. Na przykład z butelek powstawały wspaniałe żyrandole (pokażę przykładowe zdjęcie, może je pan udostępnić). To, co dawniej było śmieciem, stawało się surowcem do dalszego wykorzystania.

My, jako urząd, zupełnie nie ingerowaliśmy w dalszy proces pozbywania się śmieci. Wystarczyło, że rygorystycznie kontrolowaliśmy. Owszem, zdarzały się przypadki porzucania śmieci. Wtedy wkraczały służby śledcze. Niemal zawsze trafialiśmy do winnego, który musiał ponosić koszty całej akcji. A te były niebagatelne. Niektórych doprowadzały do ruiny finansowej. Najbardziej oporni byli karani.

Spytałem naiwnie, czy uważają, że grzywny nie zaliczają się do kar. Odparł, że oczywiście nie. Bo ludzie nie płacili grzywien, tylko pokrywali koszty śledztwa, badań laboratoryjnych, zebrania wyrzuconych rzeczy wraz z ew., zanieczyszczonym otoczeniem i ponownego transportu do miejsca zamieszkania. To nie grzywny tylko zwrot kosztów. Dość łatwo było to przeprowadzać. Każdy zostawiał w porzuconych śmieciach jakieś swoje ślady, które umożliwiały identyfikację.

Wkrótce zniknęły ze sklepów wszelkie jednorazowe opakowania. Nikt nie chciał robić sobie kłopotów. Nawet najzamożniejsi.

– Ile czasu potrzebowaliście na tę zmianę nastawienie społeczeństwa do śmieci?
– Niespełna pół roku.
– Nie chce mi się wierzyć, że wszystkie odpady nadają się do dalszego wykorzystania. Przecież nawet te, kiedyś muszą się zużyć.
– Zapewne tak, ale nie jesteśmy państwem policyjnym. Staramy się nie wkraczać w prywatność naszych obywateli.
– A pan? Jak pan sobie poradził z tym problemem?

– Wolałbym nie mówić. To są sprawy osobiste. Jest takie przysłowie: Pokaż mi swoje śmieci, a powiem kim jesteś. Nie chcę ujawniać swoje prywatności.

Nie udało się więcej dowiedzieć. Ale rozmawiając z przypadkowymi ludźmi okazało się, że wiele odpadków po prostu spalono w domowych kotłowniach (dopóki nie zakazano używania pieców). Wiele pozakopywano. A szkło tłuczono na proszek i dyskretnie wysypywano. Niektórzy wywozili tez śmieci za granicę. W końcu to niedaleko.

Wróciłem do urzędu z tymi rewelacjami. Zastanawiałem się, czy zaskoczę przedstawiciela urzędu. Okazało się, że sposoby są mu doskonale znane . Podejrzewam nawet, że sam je stosował.

– Jak przeciwdziałaliście takiemu procederowi pozbywania się śmieci?

– Z zakopywaniem rzeczywiście był problem. Ale wyspecjalizowane drony odkrywały świeżo rozkopaną ziemię. Wtedy wkraczały ekipy odzyskujące odpadki i zwracające je właścicielom.

– A spalanie w domu? Też wysyłaliście drony?

– A po co? Nasz kraj malutki. Wiatr wszystko wywiewa za granicę. Nie ma problemu.

Oburzony spytałem: – Dlaczego, przecież w ten sposób zatruwacie środowisko?

– Nie rozumiem poburzenia. Przecież nasze prawo obowiązuje wyłącznie w naszym kraju. Nie możemy ingerować w to, co dzieje się poza nim.

– Ale, ale. Najpierw ten dym jest u was!

– Niby tak. Ale nie znaleźliśmy metody, aby wyłapać ten dym i zwrócić właścicielowi. Poza tym, zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy, to już dymu nie było. Nie mieliśmy jak udowodnić ani zwrócić spalonych rzeczy.

– Zostawał popiół! Charakterystyczny po paleniu śmieci!

– No to co? Przecież zostawał w domu. A w to, co ktoś ma w domu nie ingerujemy. Przecież byłoby to pogwałceniem swobód obywatelskich.

– No a wywożenie za granicę?

– Już wyjaśniałem. Nasza jurysdykcja tam nie sięga.

Ta rozmowa nie miała sensu. Brak logiki. Wracając do hotelu coś mnie tknęło. Zacząłem się zastanawiać, co się dzieje z tym, co wyrzuciłem do koszy w hotelu. Wjeżdżając do hotelowego garażu zauważyłem szereg ponumerowanych pojemników. Po chwili spytałem portiera, do czego one służą.

Wyjaśnił z uśmiechem, że to są pojemniki na śmieci z każdego pokoju. Przez czas pobytu są gromadzone. Na życzenie gościa mogą zostać sprasowane lub posortowane (oczywiście za opłatą). I przy wyjeździe, każdy gość musi je zabrać ze sobą.

Moje obawy się potwierdziły. Ale poczułem też wielką chęć oszczędzania opakowań. Stałem się ekologiem.

Dodaj komentarz