Rozważania, dygresje, myśli

Jan Paweł II – dziś rocznica odejścia

Dziś rocznica odejścia. W mediach wspomnienia. A je niemal ich nie mam.

Gdy umierał, nie przeżywałem tego emocjonalnie. Nie modliłem się, o każdy dodatkowy dzień jego życia. Uważałem, że wszystko w rękach Boga. I byłem przekonany, że on też tak uważa. A może nawet więcej. Wydaje mi się, że JPII pragnął już odpoczynku. I chyba toczył w sobie walkę, co wybrać. O co się modlić. Czy o rychłą śmierć, uwolnienie od cierpień i o zbawienie? Czy o to, aby dobry Bóg przyjął jak największą ofiarę jego cierpienia dla dobra innych ludzi? Sądzą, że cierpienia każdego dnia ofiarował za nas. Za Ciebie i za mnie. Za tych w czyśćcu. A może i w intencji tych, o których sądzimy, że zostali skazani na piekło. Co przeważało, pragnienie ustąpienia bólu i niemocy, czy pragnienie przeżycia jak większego cierpienia jako ofiary za zbawienie innych? Nie wiem. Być może jedne myśli przeplatały się z drugimi.

Nie pamiętam momentu, w którym dowiedziałem się, że został wybrany. (Dziwne, ale pamiętam moment, w którym dowiedziałem się o śmierci JPI. Siedziałem w pracy, grało radio. Podali wiadomość. Od razu podzieliłam się info z sekretarką szefa. Mówią: Papież umarł. A ona za zdziwieniem, że nie wiedziałem o tym. Przecież minął już miesiąc. Wyjaśniłem, że to Jan Paweł I umarł.) Nie pamiętam towarzyszących temu uczuć i nadziei. Pamiętam, że to był wstrząs. Pozytywny. Pamiętam głód informacji. Oczekiwanie z niepokojem na reakcję władz. Początkową rezerwę, nawet pewną niechęć, która pod wpływem spontanicznej reakcji (niemal) całego społeczeństwa uległe zmianie na rezerwę, a później dalszej zmianie tonu. Nagły gest władzy umożliwiającej wyjazdy na paszporty zbiorowe. Mam żal do siebie, że nie starałem się o to. Było to dla mnie bardzo drogie. Ale może wtedy inaczej potoczyłoby się moje życie? Może spotkanie z nim byłoby radykalną przemianą? Na takie pytania nie ma odpowiedzi.

Pierwsza pielgrzymka. Byłem na delegacji i nie mogłem uczestniczyć. Jak mi powiedziano, decyzja o wysłaniu mnie na delegację została podjęta w trakcie pochodu pierwszomajowego. Szef powiedział mi: Gdybyś poszedł, miałbyś wpływ na decyzję. Sądzę, że termin został wybrany nieprzypadkowo, bo wszyscy znali moje poglądy. Tak, że tylko w telewizji. Potem jeszcze miałem szansę na „dogonienie” w Krakowie, ale nie zdobyłem się na to. Do dziś żałuję. A było to możliwe. Oglądałem transmisje. Słuchałem słów. A jednak to nie to samo, co na miejscu. Te słowa: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi ziemię! Słyszane przez telewizor czy radio nie miały już takiej mocy, jak słyszane tam, w tłumie, na placu Zwycięstwa (dlaczego plac ten przemianowany na plac Piłsudskiego, skoro powinien on się nazywać placem Zwycięstwa JPII) lub w ogrodzie Saskim.

Potem, w trakcie trzech pielgrzymek uczestniczyłem w mszach świętych (nie pamiętam kolejności, ale było to na placu Zwycięstwa, Na placu Defilad i a stadionie Dziesięciolecia). Byłem w służbie porządkowej (niedawno znalazłem w szafie furażerkę z której z tych mszy). A to niestety rozpraszało. Szkoda. Ale czułem się zaszczycony, że mogą to robić.

Wstyd, ale nie czytałem jego encyklik. Ograniczałem się do omówień. Do wyłowionych najważniejszych treści.
Nie nosiłem przypinek z jego wizerunkiem. Acz kiedyś dostałem na mszy świętej u Orionistów na Barskiej papieski krzyżyk, ponoć poświęcony przez samego JPII i wtedy zacząłem nosić.

Podziwiałem go za wspaniały kontakt z ludźmi. Z młodymi, z niewierzącymi z innowiercami. A także reakcje na jego posługę. Kiedyś miałem numer Sterna z rozkładówką zawierające zdjęcia JPII. Na każdym ta sama twarz, ale zupełnie inny przekaz. Niesamowita mimika. Samo zdjęcie twarzy zawierało treść. Niesamowite przebudzenie. Nagła zmiana nastawienia do Kościoła. Nagłe powroty do Kościoła. Niestety, w dużej mierze tanie solidarnościowe. Gdy w okresie festiwalu Solidarności ludzie masowo wracali do Kościoła. Niestety, tylko na chwilę. Tym niemniej, wielu wróciło, obudziło się naprawdę. Szczerze i na całe życie.

Śmierć. Po prostu czekałem. Nie zastanawiałem się, czy jeszcze dojdzie do siebie. Czekałem. I nagle widomość. Tak, jakby piorun walnął. I prąd przeszedł przez całą Polskę. Pierwsza reakcja normalna. Do kościoła św. Tomasza na Ursynowie. Już buł portret ustawiony na stopniach ołtarza. A przed nim znicze. I ludzie. Ludzie, których nie widywałem w kościele. Ludzie, których nie spodziewałbym się spotkać w kościele. M.in. dresy, manele. Wzruszające to i piękne.
Nie wiem, co czułem. Z jednej strony żal, że już odszedł. Z drugiej zadowolenie, że już jest w objęciach Tego, którego tak umiłował. Że już nie cierpi. A z trzeciej strony obawa o Kościół. Co będzie? Jaki będzie następca. I pokręcona modlitwa. Rozterka, czy modlić do niego z prośbą o wstawiennictwo, czy modlić się w intencji jego zbawienia. Santo subito. Byłem przekonany, że oczekiwanie słuszne. Takie oczywiste. Ten obraz udręczonego człowieka, który cały czas daje siebie innym. Obraz człowieka znienawidzonego. Sado-maso, jak mówił o jego wystąpieniach Jerzy Urban. I przekleństwa, którymi był obrzucany przez komunistów (wiele lat, w wielu firmach pracowałem z komunistami, ubekami – oni autentycznie nienawidzili).

Pomniki zostały. Drażnił mnie ten pęd do stawiania spiżowych pomników, zamiast wewnętrznych pomników jego nauki. Pomników Jezusa w naszych sercach, a które tak gorąco zabiegał. Pomniki stoją. A co w nas zostało z jego misji? Tylko sentyment? Wypłyń na głębię, niech zstąpi Duch Twój, Człowieka trzeba mierzyć miarą serca, Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa, Bogatym nie jest ten, kto posiada, ale ten, kto daje, Musicie od Siebie wymagać… dźwięczą do dziś w uszach. Cały czas czują moc tych słów. Czasem przypominają się też inne.

Nie zmienił mojego życia. Ale sądzę, że wzmocnił. Skłonił do jakichś refleksji. Nie bezpośrednio. Ale zachęcał swoja dobrocią. Swoim przykładem. Swoim poświęceniem. Jestem wdzięczny Bogu za to, że żyłem w czasach jego pontyfikatu.

Przypomniało mi się, jak miał zostać kardynałem. Komunistyczne władze musiały wyrazić zgodę. Wydaje mi się, że w grę wchodziły trzy osoby. Wyszyński negocjował. Władze partyjne zdecydowanie sprzeciwiały się tym, którzy mieli wielki autorytet wśród wiernych. Wtedy wypłynęło nazwisko Wojtyła. Nieżyt znany, raczej naukowiec oderwany od świata. Dlatego Partia wyraziła zgodę na jego kandydaturę. Liczyli, że nikt za nim nie pójdzie. Że na tyle oderwany od zwykłych ludzi, że nie będzie stanowić zagrożenia. Ani wsparcia dla Wyszyńskiego. W Krakowie w środowiskach tzw. inteligencji katolickiej, szanowany, ale uznawany za kogoś, z kim trudno pogadać. Że zbyt mądry, aby rozumieć jego mowę. Nie pamiętam już, ale wiele tam było anegdotek związanych z tym brakiem rozumienia. Aż nagle stał się cud. Nagle zaczął mówić tak, że ludzie go rozumieli. I to nie tylko krakowska inteligencja, ale zwykli ludzie. Robociarze, urzędnicy, lumpy, naukowcy, artyści… Krakowski światek oniemiał. Z zachwytu.

Myśli, których nie wiążę z JPII, ale to on mnie na nie uczulił. W Fides et ratio – wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. To coś, co żyje we mnie. Pogodzenie wiary i nauki (nauk przyrodniczych). Jego wciąganie w dialog wybitnych ateistów, m.in. Hawkinga, Kołakowskiego. Nie przekonywał ich, ani nie przekonał. Ale podjął dialog. Dał mi przykład, abym i ja, zamiast upierać się, rozmawiał. Czyli, abym otworzył uszy na postawy innych, bez złości. I abym potrafił mówić o swoich poglądach i wierze.
A także aby miłość do Boga nie przysłaniała miłości do człowieka. Ani miłość do człowieka nie ograniczała miłości do Boga. (Najgorzej z kochaniem samego siebie – czy JPII tego też uczył?)

Teraz wciąż ktoś coś zarzuca JPII. W związku z tym trafiłem na pewne zdanie: JPII jest święty, ale to nie znaczy, że nigdy się nie mylił. Tak, jak każdy z nas. Mylimy się, grzeszymy. Ale chodzi o to, czy robimy to z premedytacją, dla jakichś korzyści? Czy z ograniczonej wiedzy, ale w dobrych intencjach. Czy potrafimy sami sobie wybaczać? Czy tylko innym (tu pojawił mi się przez oczyma myśli zdjęcie JPII a Ali Agcą). Dlatego nie szukajmy jego błędów, błędów naszych bliźnich, szukajmy dobra, które zostawił. Poprawiajmy własne błędy. A w nim szukajmy inspiracji. I dziękujmy Bogu z całe dobro, które uczynił.

Kończę, bo znów coś się przypomnij. Niby nie pamiętam, niby dość obojętnie przeżywałem jego pontyfikat, a jednak w głowie mnóstwo malutkich iskierek pamięci, które są z nim związane. Nie potrafię ocenić na ile wpłynął na moje życie. Ale wpływ ten był/jest wspaniały.

 

 

Możliwość komentowania Jan Paweł II – dziś rocznica odejścia została wyłączona