
Trump, Trump, misia bela …
Trump – nadzieja, Trump – rozczarowanie, Trump -nagonka, Trump _ wojna itd. Jak w kalejdoskopie zmieniają się opinie o Trumpie. Zewsząd płyną głosy na jego temat. A zawierają one diametralnie różne opinie. Chwalenie i straszenie. I właściwie nikt nie podejmuje się rzetelnej analizy. Oraz oceny na dwóch płaszczyznach. A może trzech, czyli skutki działań Trumpa dla USA, Polski i świata.
Jak władza?
Niemal całe moje życie upłynęło w świecie ideologii komunistycznej. Oraz w kontrze wiary i religii do tej ideologii. Wszystko było polityką. Gomułka – Wyszyński. Biskupi – Partia. Szkoła – dom rodzinny. Polskie Radio – Wolna Europa. Wszędzie konfrontacja. Zderzenia. To zmuszało do wyrabiania własnych poglądów. I to od najmłodszych lat, od pierwszych prób budowania tożsamości. Z tego wyrastały pytania o wartości. A także o to, co powinno cechować przywódców. Czego można, należy oczekiwać.
Żyłem w świecie paradoksów. Z jednej strony omnipotentny Gomułka, a jednak pionek Breżniewa. Dzierżący pełnię władzy w Polsce. A z drugiej Wyszyński dzierżący rząd dusz. Posiadający autorytet, którego inni nie mieli. Człowiek, przynajmniej w moich oczach tamtych czasów był jedynym niepodważalnym i autentycznym autorytetem. Też mający, podobnie jak Gomułka, władzę nad sobą. Dla mnie – nielata Chuszczow był bohaterem dziecięcych żartów. Może nie strasznym, ale na pewno nielubianym. I znów przeciwieństwo, Jan XXIII – legenda. Autorytet, ale daleki. Bardziej kochający ojciec, niż spizowy Wyszyński.
Wtedy wszystko było proste. I czarno-białe. Ale z wiekiem zacząłem zauważać inne odcienie, szarość, kolory … W rozmowach z rówieśnikami wciąż przewijał się temat: Co jest dobre? Dla nas, dla Polski, dla świata, który nas otacza.
Cele władzy.
Jakie priorytety powinien mieć człowiek rządzący krajem? Ale może zejdźmy niżej: Co powinno być celem kierującego zespołem ludzi, organizacją, zakładem? Albo jeszcze niżej, co powinno być celem ojca? [Dygresja: Nie chcę maskulinizować, ale wydaje mi się tradycyjne cechy są przydatne w kontekście omawianego problemu.] Do ojca należało zapewnienie dobra rodzinie. Swojej rodzinie. Jego zdaniem było zapewnienie bytu, utrzymanie rodziny. Zapewnienie bezpieczeństwa. Bytu ekonomicznego. Jego rolą był dawanie miłości żonie i dzieciom. Troszczenie się o nich. Wychowanie potomstwa. Czy na tym kończyły się zadania ojca? Oczywiście, że nie. Miał bowiem także zobowiązania wobec swoich sąsiadów, pracodawcy, państwa, a nawet całej ludzkości. Ale najważniejszą w tym rolę odgrywała hierarchia. Hierarchia wartości i celów. Na przykład: Co powinno być dla każdego taty wyższą wartością? Dobro własnego syna i syna sąsiada? Ale czy w takim samym stopniu? Jeśli masz dzieci, to odpowiedz sam: Czy w sytuacji zagrożenia, najpierw ratujesz swojego syna czy syna sąsiada? Czy jak Twoja córka i córka sąsiada mają kłopoty z matematyką, to najpierw będziesz pomagać własnej córce, czy tej drugiej? Której poświecisz więcej czasu i uwagi? A gdy nastają trudności z zaopatrzeniem w jedzenie, to najpierw nakarmisz własną rodzinę, czy zdecydujesz się na rozdawanie żywność obcym? Czy uczynisz tak kosztem własnej rodziny?
Analogicznie kierownik zakładu produkcyjnego powinien przede wszystkim dbać o własną załogę, zbyt dla swoich produktów i dopiero po wypełnieniu obowiązków wobec zakładu, którym kieruje wspomagać działania innych.
W skali makro powinno być podobnie. Premier, prezydent powinien najpierw dbać o interesy własnego kraju. O dobro tego, co zostało mu powierzone. Rola trudna, bo dobro własnego kraju, własnego narodu powinno być stawiane ponad dobrem własnej partii, krajów sąsiednich. Nie znaczy to, że dobro własnej organizacji politycznej, czy innych nacji miałby być ignorowane. Nie, dobro to powinno być pochodną dobra własnego kraju. Mądrze rządzony kraj staje się silny i znaczący. Dzięki temu może się dzielić dobrem, które zbudował u siebie. Takiego działania należy oczekiwać od osób kierujących państwami, jak też najmniejszymi komórkami społecznymi. Drogą do dobra ogólnego powinno być dobro własne budowane ze wrażliwością na całe otoczenie. Ze świadomością, że to właściwa droga. Jeśli szokuje Cię takie podejścia, to przeczytaj w samolocie instrukcję zakładania masek w sytuacji awaryjnej. Komu najpierw? Dziecku czy sobie? Odruch serca każe najpierw dziecku. Ale rozum nakazuje, aby najpierw sobie. Bo jak nie zdążysz założyć dziecku, to oboje się udusicie. A jak założysz sobie, to dasz radę założyć poprawnie dziecku. Tak samo na pustyni z ostatnim łykiem wody. Wypija najsilniejszy, bo tylko on może uratować pozostałych. Danie najsłabszemu przedłuży tylko jego udrękę, ale skaże wszystkich na porażkę. Wiem, że to wygląda okrutnie. Ale jest sensowne, skuteczne i przynosi dobre owoce.
Różni przywódcy.
Cały świat jest systemem naczyń połączonych. Skomplikowane sieci połączeń. W tym konglomeracie przywódcy państw muszą kierować się jakimiś priorytetami. Dla jednych jest to budowa silnego państwa, dla innych utrzymanie się przy władzy. Jedni oczekują poklasku od podwładnych albo od partnerów. Ale chyba wszyscy oczekują uznania. I tu ciekawa kwestia: Na czyim uznaniu im najbardziej zależy? Czy na uznaniu ze strony różnych ”wielkich” tego świata, czy na uznaniu ze strony obywateli własnego kraju? A także, czy dzięki rzeczywistym osiągnięciom, czy też przypodobywaniu się komuś? Populista jest chwalony przez lud. Spolegliwy przywódca kraju jest chwalony przez rządzących innymi krajami. A budujący silne i niezależne państwo, zwykle nie jest chwalony. Ale jest doceniany. Werbalnie może być opluwany, krytykowany, ale inni liczą się z jego głosem. I w tym tkwi prawdziwy szacunek. Premier, który idzie z prądem działając najpierw na rzecz silniejszych państw, z nadzieją na jakieś ochłapy, kiedyś zostanie wyrzucony na śmietnik historii. Premier walczący o dobro własnego kraju kiedyś stanie na cokole.
Kiedyś wypisywaliśmy na sztandarach „Za naszą i waszą”. I jak się kończyło? Zawsze klęską. Bo najpierw trzeba za naszą, aby mieć siłę i środki, aby także za waszą. Najpierw trzeba zadbać o własny potencjał, pozycję, a dopiero potem zająć się udzielaniem pomocy. Udzielane wsparcie nie może odbywać się kosztem własnego bezpieczeństwa.
Krytyka Trumpa.
Najpierw był gwałtownie krytykowany za walkę ze społecznymi dewiacjami. Za przywracanie normalności, wypracowanych przed setki lat wartości. Za odrzucanie liberolewicowych ideologii dzielących ludzi na równych i równiejszych. Atakowany był (i jest) za odbieranie przywilejów tym równiejszym. Ironia losu jest to, że jest to działanie demokratycznym, które teoretycznie jest na sztandarach lewicy. Demokracja nie polega na dawaniu przywilejów, ale na równym traktowaniu wszystkich.
Aż przyszła wojna celna? Najpierw zapowiadana. Przyjmowana z niedowiarstwem. Nagle się stało. Panika, kubły pomyj. Najstraszniejsze scenariusze. Zapominają o biblijnej radzie, aby oceniać drzewo po owocach.
Nie ośmielam się przewidywać skutków działania Trumpa. Nie jestem ekonomistą. Widzę tylko, że wypełnia to, co jest jego podstawowym zadaniem. Czyni to, co ma wzmocnić kraj, którym kieruje. Jego posunięcia są szokujące, bo nie ubiera ich w piękne ideologie. Nie tłumaczy swoich decyzji altruizmem. Wali prosto z mostu: Ja chcę dla swojego kraju dobrobytu, wzmacniania potęgi. Czy to jest złe? Wydaje mi się, że mówienie wprost, bez sztucznych uzasadnień czy pokrętnej ideologii jest czymś pozytywnym. Nie udaje, że chce czegoś innego. Określił swój cel i dąży doń. I szczerze mówiąc, chciałbym aby i nasz premier tak dbał o interes własnego kraju. A nie o interesy Niemiec czy Zielonego Ładu.
A Trump rzucił bombę celną. Z opóźnionym zapłonem. Tak, jakby mówił: Chcecie, abym ją rozbroił? To rozmawiajmy. Zamiast mnie straszyć, zaproponujcie coś konstruktywnego.
Wcale nie dziwię się, że chce na handlu zarabiać, zamiast tracić. Tak władza powinna dbać op interesy własnej gospodarki. Na razie szok, że się ośmielił. Ale, jak sądzę, wszystko się ułoży. Chamski szantaż? Tak to można nazwać. Ale zwycięzców się nie ocenia. Poczekajmy na owoce.
Przyroda nie znosi próżni.
Pamiętacie, jakim szokiem było embargo ze strony Rosji na nasze jabłka? Czarnowidztwo. Plajta sadowników i eksporterów. Widmo gnijących hałd jabłek. I co? Co się okazało, że udało się znaleźć inne rynki zbytu. Lepsze, stabilniejsze. Oczywista, nie zawsze wszystko dobrze się kończy. Ale takie trudności zmuszają do przedsiębiorczości. Do szukania rozwiązań. Może teraz UE postawi na rozwój? Alba na konkurencję z Chinami? I zostanie wymuszony skok technologiczny pozwalający na konkurowanie z Chinami. I Indiami. Na wypełn9ienie liki po towarach amerykańskich. A może nowe rynki?
Każdy zna zasadę naczyń połączonych. Trump zapowiedział gwałtowną zmianę poziomu w jednym naczyń. Opcje są tylko dwie: Albo poziomy wyrównają się. Albo USA zostanie samotnym rynkiem. Teoretycznie jest trzecia opcja, ale ona jest tymczasowa. Znaczne zredukowanie przepływu. Ono opóźni wyrównanie poziomów, ale mu nie zapobiegnie.
Teraz, zamiast udziału w wyścigu obelg, lepiej przystąpić do negocjacji. I równolegle do szukania nowych dróg. Takie wrzenie jest zawsze korzystne dla tych, którzy mają inicjatywę. Konieczny też kapitał. Ale w szczególnych sytuacja warto postawić niemal wszystko na jedną kartę. Przemyślaną. Trwa wyścig z czasem. Im wcześnie rząd odrzuci ideologię i zajmie się pragmatycznymi rozwiązaniami, tym lepiej dla nas. Powinni działać, bez oglądania się na błogosławieństwo Niemiec, bez zgody Francji i bez czekania na ostateczne decyzje UE. Uznać wreszcie, że jesteśmy suwerennym krajem, który może samostanowić o sobie. Działać bez poklepywania po plecach, bez uśmiechów, umizgów. Działać dla dobra Polski i Polaków. Twardo. Nie za waszą, ale za naszą sprawę. Działać, szukać, rozwiązywać. Cała para w gospodarkę, a nie w gwizdek.
Zgoda buduje!

