Adwent czyli Dni Matki
Oczekiwanie na Dziecko. Teraz oczekujemy na Niego. Czy nazwanie tego okresu „ciążą” nie jest świętokradztwem? Ten wspaniały okres, który przeżywali niemal wszyscy rodzice. Pomijam patologiczne przypadki, których niestety niemało. Najpierw niepewność trwająca czasem latami. Potem wiadomość. Początkowo niepewna. Potem kolejne potwierdzenia. I wreszcie wielka radość. Radość oczekiwania. Już jest w drodze. Już jest. Już żyje. Jeszcze malutkie, całkowicie bezbronne. Całkowicie zdane na matkę. Jeszcze oddzielone od zewnętrznego świata, a już staje się jego centrum. Wszystkie myśli podporządkowywane są jemu. Temu, którego płci jeszcze nie znamy, ale który już jest. Powstają nowe obowiązki, nowe nakazy i zakazy. Alkohol, papierosy (nie wspomnę o innych, jeszcze gorszych zagrożeniach) idą w odstawkę. Każdy rodzic ma tego świadomość. Każdy chce dobra, które dopiero co powstało. Najwyższa wartość. Nowa jakość. Nierozerwalna więź. Odpowiedzialni opiekunowie biorą wszystko pod uwagę. Modyfikują swoje dotychczasowe życie. Oczekujący na narodziny potomek zwielokrotnia ich siły i możliwości. Dopiero ten fakt poczęcia dziecka pozwala w pełni poczuć się małżonką, małżonkiem. Rodzicem in spe. Dopiero ten fakt pozwala kobiecie na poczucie się prawdziwą kobietą. Dopiero wtedy mężczyzna staje się prawdziwym mężczyzną. I od nas samych zależy jak zdamy ten najtrudniejszy z egzaminów. Czy dorośliśmy do dorosłości? Czy pozostaliśmy dziećmi? Dziećmi oczekującymi na dziecko. Czy podołamy nowym obowiązkom. Nowym zobowiązaniom. Zobowiązaniom na całe życie. Wszak nigdy nie przestaniemy być rodzicami. Nawet jeśli go nie przyjmiemy. Aż mnie przeraziło ostatnie zdanie. Jak można nie przyjąć? Czy człowiek może odrzucić maleńką istotkę, która jest w połowie jego częścią? Istotę, która początkowo malutka jak główka szpilki posada już pełen kod genetyczny. Która wzięła od każdego z rodziców po 50 % chromosomów. Odrzucenie, to jakby pozbawienie samego siebie połowy organizmu. W tym połowy rozumu. Chyba o to chodzi. Wszak, aby odrzucić, już musi brakować tej połowy. Może nawet obu połówek. [Celowo nie wspominam o formach odrzucenia. To zbyt straszne. Teraz cieszmy się.]
Przygotowania do narodzin. Najpierw następuje ograniczenie tego, co mogłoby negatywnie wpłynąć na nowe życie. Odstawienie używek. Potem zmiany psychiczne. Unikanie stresów. To zadanie dla mężczyzny. Takie dbanie o matkę, by oddalić wszelkie możliwe zmartwienia. Później ograniczanie jej wysiłków. W końcowej fazie wyręczanie ze wszystkiego, z czym wiąże się jakiekolwiek ryzyko. I to nie dotyczy tylko rzeczywistego ryzyka. Rozciąga się także na wyimaginowane. Dbałość, troskliwość. [Chyba nie da się uniknąć tego słowa.] Miłość. Na jak wiele sposobów objawia się? Ile ma oblicz? Nie da się wymienić. Gdyż one są w każdym geście, czynie i słowie. Są we wszystkich przejawach wzajemnych stosunków. (A ciężarna kobieta potrafi wyprowadzić z równowagi. Trudno to zrobić, ale trzeba wybaczyć i znosić. Zmiany hormonalne wpływają na psychikę. Ale to przemija. Aby dobrze przeminęło i dobrze się skończyło, konieczne jest ofiarowanie zrozumienia. Pełnego.)
Jest jeszcze druga strona przygotowań. Gniazdko. Remont, malowanie, przemeblowanie. Dziecku, zwłaszcza malutkiemu, należy zapewnić godziwe warunki. Czystość, higienę, spokój i ciszę. Trzeba będzie nad nim stale czuwać. Nigdy nie zostawiać samego. Wsłuchiwać się w każdy odgłos. Trzeba zapewnić mu miejsce tuż przy sobie. Aby być na każde wezwanie. Wydatki, wydatki, wydatki. To dopiero początek. Krewni i znajomi zaczynają zasypywać ciuszkami, odżywkami, smoczkami. Trzeba zdezynfekować, schować. Jednak lwią część trzeba i tak samemu kupić. Konieczne jest ograniczenie własnych potrzeb. Wszystko po to by zapewnić dobry start. A potem gdy już wszystko gotowe, pozostaje tylko czekać na ten dzień. Być przygotowanym w każdy dzień, w każdą godzinę, w każdą sekundę, że to już może się zacząć. Być jak roztropna panna czekająca na Pana młodego.
Jak przebiegają przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia? Podobnie? Czy też dokonujemy wewnętrznej przemiany? Czy rezygnujemy dla Maleńkiego z alkoholu? Czy przestajemy lub ograniczmy palenie? Jak przygotowujemy się wewnętrznie. Wszak, podobnie jak przy oczekiwaniu na własne dziecko, przygotowania zaczynamy od siebie. Zmieniamy swój tryb życia. Dla Dzieciątka. Które już jest, choć jeszcze czeka. Czeka, dając nam czas na przygotowanie. Na wypranie wszystkich naszych brudów. Wyczyszczenie plam. Na pomalowanie sumienia na biało. Aby było nieskazitelne. Oczywiście, dla każdego to indywidualna droga. Choć etapy powinny być podobne. Rekolekcje, spowiedź, Komunia święta. Aby być gotowym na czas. Aby już poczęty, wkrótce narodzony Pan, znalazł miejsce. Także w naszych sercach. By nie musiał się tułać po wynajmowanych pokojach, hotelach czy szopach. Ciekawym, kto postara się wewnętrznie oczyścić. Przemyśleć swoje czyny. Pogodzić się z innymi ludźmi. Zapomnieć waśnie. Wybaczyć winy. Podać rękę i zaprosić do stołu. Ponownie poczuć dawne jedność. Odpuścić winy (nawet pamiętając, że On odpuści nam nasze, tak jak my odpuszczamy innym). Niełatwe, ale tak przygotowujemy się na Jego powtórne przyjścia. Mamy szczęście, że wciąż, rok po roku, daje nam na to szansę. Kolejną szansę. Ale czy tym razem nie będzie to ostatnia szansa? Dla wielu tak. Pożegnałem w tym roku kogoś. Ten ktoś miał swoją ostatnią szansę rok temu. Czy dobrze wykorzystał? Mam nadzieję. Przynajmniej tak to wyglądało. Każdemu życzę dobrego przygotowania do Godów. (Piękna nazwa, czy przywiązujemy jakąś wagę do niej?)
Jakże często widzę poprzestawiane wartości. Idą święta. Wszyscy się przygotowują. Nie na przyjście Pana, ale do świąt. Do nijakich świąt. Do świąt wypranych z religii i jakiejkolwiek ideologii. Komercyjne święta. Świętego Mikołaja niemal całkowicie zastąpił Santa Claus czy też Santa Cola. Niemal wszystkie jego wizerunki nie nawiązują do świętego lecz do ludzika reklamującego Coca Colę. Skomercjalizowany świat. A my w nim. Zamiast czyścić swe myśli, czyścimy portfele i karty płatnicze. Od sklepu do sklepu. Kolejki. Zamówienia. Spędza nam sen z powiek konieczność kupienia prezentów. Dla każdego coś. Czasem na odwal się. Ale trzeba kupić. To jednak strona świątecznej komercji. Drugą jest jedzenie. Co kupić, co upiec usmażyć, ugotować. I tu objawienie. Jednak żyjemy tradycją. Koniecznie karp, kutia, trzynaście potraw. Koniecznie dużo. Nie ważne, że połowa się zmarnuje. Przy zakupach nikt nie myśli o przejedzeniu, niestrawności. Musi być dużo i bogato. Rozmowy czasem jeszcze dotyczą wigilijnego postu. Ale „ksiądz pozwolił”. Będzie, teraz już tradycyjna” szyneczka i schabik. Tłusto i obficie. I jeszcze jeden „tradycyjny” element. Wódeczka. Czyż można świętować bez niej. Oba daje siłę, daje humor. Wtedy dopiero są święta. Potem, o północy, niektórzy, ziejąc różnymi alkoholami … Nie, wstyd pisać. Zresztą, już coraz mniej. Na szczęście to zjawisko zanika. Pijacy piją i nie fatygują się na pasterkę.
Najbardziej smuci mnie to, że tym podkręcanym przez reklamy szaleństwie zupełnie zapominamy, po co to robimy. Dosłownie, wylewany dziecko z kąpielą. Może i nie z kąpielą, ale ze świadomości. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że wylewamy dziecko. Ale gdy ktoś zapyta, odpowiadamy z dumą żeśmy katolicy. Katolicy? Chrześcijanie? Wierzący? Chyba w kasę.