Uncategorized

Adwent – poczatek

Adwent, to czas oczekiwania. Na co? Na co Ty czekasz? Na co czekają Twoje dzieci? A na co czekają Twoi rodzice?

Szczególny czas oczekiwania. I refleksji. Zbiega się z końcem roku, a to skłania do robienie bilansów rocznych.

Ale do rzeczy. Najpierw chciałem skonfrontować nasze oczekiwania wyniesione z dzieciństwa z Ewangeliami czytanymi od paru tygodni. Oczywiście, mogę się tu mylić, ale wydaje mi się, że większość z nas wyniosła z dzieciństwa oczekiwania na Boże Narodzenie. Na przyjście najwspanialszego Maleństwa do ludzi. A do czego przygotowywały nas Ewangelie z ostatnich niedziel? Na coś, z pozoru, przeciwnego. Na koniec świata, kolokwialnie rzecz biorąc. Co ma jedno wspólnego z drugim? Ano, jedno i drugie jest oczekiwaniem na Jego przyjście. Oczekiwaniem na PIERWSZE przyjście i na przyjście OSTATNIE. Ciekawy jest też okres między tymi dwoma przyjściami. Bo na ten okres przypada nasze życie ziemskie. Właściwie, cykl naszego życia tutaj.

Jaki to cykl? Najpierw Bóg przyszedł do nas w postaci miłości naszych rodziców. Choć czasem był to tylko czysty seks. Ale i tak przyszedł w cudzie poczęcia. W cudzie powołania do biologicznego życia kolejnej istoty ludzkiej. Potem nastąpił czas oczekiwania. Rodzaj adwentu. Ciąża. Czas oczekiwania pełnego radości, obaw, strachu, przewidywań. Czy nie podobnie miała Matka Nasza? Po zwiastowaniu wyruszyła w ok. dwutygodniową podróż. Na piechotę. Aby pomóc Elżbiecie, bo ważniejsze dla Niej było niesienie pomocy, niż zadbanie o własny interes. Aby mieć czas w ciszy kontemplować i rozważać słowa archanioła. Na pewno była pełna niepewności o swoja przyszłość i przyszłość tego, którego nosiła w sobie. Potem w Jej życie wdarła się polityka. Spis powszechny nakazany przez władze okupacyjne. Tuż przed połogiem wielodniowa tułaczka. Czy teraz jest całkiem inaczej? Ciąża wymaga kontroli, wizyt lekarskich, podejmowania wielu decyzji. A przy tym, przez większość czasu nie zwalnia z pracy. Z wykonywanie codziennych obowiązków. Tak jak Maryja, która przecież nie migała się od obowiązków.
Potem moment przełomowy. Narodziny początek samodzielnego bytu, a jednak niesamodzielnego. Bo skazanego na opiekę matki. Ojca. Po prostu dorosłych. Potem rozwój. Aż w końcu oczekiwanie na przyjście Jezusa w chwili śmierci. I samo przyjście. Jak do łotra na krzyżu. Dziś będziesz ze Mną w niebie. Jezus z krzyża podaje rękę w ostatniej chwili życia i prowadzi do Swojego Domu. Oczywiście tylko wtedy, gdy chwycimy tę wyciągnięta do nas rękę. Gdy ja odrzucimy, odejdzie ze smakiem porażki. I smutkiem.

Na co teraz bardziej czekamy? Na radosne przyjście Dzieciątka? Czy na radosne przyjście po nas?
Przez ostatnie tygodnie byliśmy ukierunkowani na to drugie. Na przyjście ostateczne. Na przyjście w chwale. Ale w przerażających okolicznościach. Czy to powód do radości? A przecież z radością czekamy na nadchodzące święta. To wszystko zależy do tego, co pominąłem w poprzednim akapicie. To zależy od tego, czy przyjmowaliśmy Go, gdy do nas przychodził. Czy zapraszaliśmy Go. Czy Go przyjmowaliśmy. W trakcie całego naszego życia. Jeśli staraliśmy się z Nim przyjaźnić, żyć w zgodzie, to oczekiwania na ostateczne spotkanie nie powinno przerażać. Powinno napawać nadzieja. Oczywista jest strach przed przejściem w nieznane. Ale gdy On trzyma nas za rękę, to należy pozbyć się strachu.

Radośnie, zatem, czekajmy na Jego przyjście ostateczne. Na chwile odsuwając na bok myśl o prezentach, menu, sprzątaniu. Choć z tym ostatnim, to nie do końca. Warto. Bowiem, skupić się na posprzątaniu naszego wnętrza. Na wyrzucenie z siebie, tego co złe. Pozbyciu się grzechów. Dobrym rachunku sumienia. Aby, gdy przyjdzie, mieć już na sobie szaty weselne. A propos szat; tak teraz przyszło mi do głowy, czy szaty pogrzebowe, trumienne, nie są równie uroczyste, jak te weselne? Garnitury, piękne suknie stroje na przejście. A nade wszystko, regularnym goszczeniu Go. Co najmniej w każda niedzielę. Ale i na roratach. Czy uda się z radością (podkreślam: z radością) zerwać się przed świtem, aby pognać na roraty? Ile razy? Może tylko raz. Może codziennie. Warto spróbować. Bo spowiedź i przyjmowanie Pana w eucharystii jest najlepszym przygotowaniem na Jego przyjście. Na przyjście ostateczne i na przyjście w postaci Dzieciątka. Na przyjście w postaci miłości rodzinnej. W otwarciu się na potrzebujących. W udzieleniu pomocy. Tak Jak Maryja udzieliła jej Elżbiecie.

Równoczesne przygotowanie się na dwa przyjście. Pierwsze i ostatnie. Przygotowanie polegające na ciągłym oczekiwaniu. I na gotowości do przyjęcia. I na samym przyjmowaniu. Nie tylko w postaci eucharystycznej, ale też w człowieku, którego spotykamy na swej drodze. Także na przyjmowaniu Pana w sytuacjach, które nas spotykają. I w miejscach, w których przebywamy. Zawsze i wszędzie. Gdy tylko godni jesteśmy, aby Go przyjmować.

Zapal pierwszą świecę adwentową.

Dodaj komentarz