
Droga Krzyżowa
Droga krzyżowa to świadomość klęski. Jezus widział tłumy, które dopiero co witały Go jako przywódcę powstania. Jako tego, który zrzuci jarzmo okupanta. Wielbiły Go wierząc w to, że zniszczy całe zło, a ich wywyższy. Ale nastroje tłumu błyskawicznie się zmieniają. Wczorajsza miłość, dziś jest nienawiścią. Bo zawiódł oczekiwania. Jakie oczekiwania? Czy Jezus złamał którąkolwiek ze swych obietnic? Czy coś im obiecywał wjeżdżając tryumfalnie do Jerozolimy Tak jak to obiecują politycy chcący wjechać na jakiś szczebel władzy)? Nikomu nie obiecywał wypędzenia Rzymian. Nawet przeciwnie, sugerował, aby płacić podatki. Nie namawiał do żadnego buntu wobec władzy. Ale do wypełniania woli Boga Ojca.
I szedł, wykrwawiony, spragniony, głodny, ledwie trzymając się na nogach. A wokół tłum wył nienawiścią. Każdy człowiek by się załamał. Uznałby sprawę za straconą. Misję za przegraną. Przestałby walczyć, tylko skupił się na swoim cierpieniu. Ale nie Jezus. Widział reakcję tłumu i bolało Go to. Ale w tej kakofonii zła dostrzegał dobro. I dawał dobro. Pełnił misję do samego końca. Dopóki miał siłę powiedzieć słowo. Widzi Matkę. Tylko spojrzeniem może Ją pocieszyć. Nie, nie może. Może tylko Ją wzmocnić. Dać Jej siłę do udźwignięcia tego, co się dzieje. Co się stanie. Nie może Jej pocieszyć. Może tylko spojrzeniem przekazać, że tak miało być. Że wola Ojca musi się wypełnić. Dla dobra całej ludzkości.
Spotyka Weronikę. Najodważniejszą ze wszystkich obserwujących krwawą procesję. Ona jedyna odważa się do Niego podejść. Może pod wpływem Jego spojrzenia? Może to on dodał jej sił i odwagi, aby dała przykład. Że ten sponiewierany, brudny, opluty jest człowiekiem godnym szacunku. Że wyrok ludzkiego sądu nie zabiera godności. Ża w każdego, trzeba kochać. Podeszła, a On się zatrzymał. Wiedząc, że naraża się w ten sposób na szykany. Na szarpanie za sznur, bicie pałkami albo włóczniami. Na ogryzki i zgniłe pomidory, którymi obrzucali Go przekupnie, chcąc aby szybko przeszedł i nie przeszkadzał w handlu. A Weronice tez mogło się oberwać. Kobieca odwaga i miłość okazały się silniejsza. A Jezus zostawił znak. Nie dla niej. Dla nas. Dla wszystkich pokoleń.
Płaczące kobiety. Emocje, uczucia, rozpacz. Znów kobiety. Wrażliwsze, odważniejsze. Przecież ten wściekły tłum mógł i na nich wyładować swoją złość. A Jezus poucza. Troszczy się o nie. Nie o siebie. Ale o nas. Daje ostatnie wskazówki. Aby nie kierowały sie emocjami, rozpaczą, ale Jego Nauką. Walczy do ostatniej chwili. Z wiarą, że każdy gest, każde słowo ma znaczenie.
Tak słaby, że upada. Chwieje się. Ale idzie i głosi. Postawą, słowem, gestem. Daje przykład, że nigdy nie można rezygnować z wyznaczonych celów. Że dopóki życie trwa, trzeba walczyć. Że w życiu nie liczą się upadki, ale to, że człowiek się podnosi, aby dalej iść. Cały czas z nadzieją, na zwycięstwo. Choćby tylko zwycięstwo nad samym sobą. Nad swoimi słabościami.
Takie jest nasze życie. Pełne upadków. Ale Jezus podaje nam rękę. Podnosi nas z upadku w grzechach. Daje nam sakrament pojednania. Abyśmy mieli siłę wstać. Daje nam Chleb Życia. Abyśmy mieli siłę dalej iść. Niosąc swój krzyż przez życie. Bez liczenia na Cyrenejczyka. Bez oglądania się za siebie. I to chyba jest najważniejsze. Aby patrzyć do przodu. Na czas, który jest jeszcze przed nami. Aby z nadzieją walczyć o zbawienie własne. I tą walką dawać przykład innym. Bo każdemu z nas zależy na zbawieniu innych. Szczególnie naszych bliskich. I tę walkę ofiarować w czyjejś intencji. Bo przykłady pociągają. Zostawiają ślad w pamięci innych. Mogą stać się impulsem, zachętą, aby inni też wstawali do walki o zbawienie. Bo Bóg czeka z miłością na marnotrawne dzieci. Bo specjalnie przyszedł do grzeszników. Do upadających, aby im pomagać.
Zatem wstań. Otrzyj łzy. Wspomóż Jezusa na Jego drodze pomagając komuś, kto właśnie upadł. Kto próbuje wstać. Albo nie próbuje, tylko z przyjemnością tapla się błocie grzechu. Stań na jego drodze tak, jak Jezus stanął na Twojej drodze.

