
Judasza los
Ocena Judasza.
Niewiele o nim wiemy. Wiemy, że został wybrany. Został powołany. I chodził z Jezusem. Musiał być kimś, komu Jezus wraz pozostałymi apostołami ufał.
Jezus udzielił mu udzielił władzy nad duchami nieczystymi, aby mógł je wypędzać; dal moc leczenia chorób i wszelkich słabości (Mt 10). Powierzył mu także misję głoszenia swojej Nauki (Mk 3). Był zdecydowanie jednym z nich, jednym z apostołów (Dz 1). Jezus wysyłał go aby głosił i uzdrawiał, dokładnie tak jak pozostałych. Z tego wnoszę, że był porządnym człowiekiem. Zapewne, starał się tak, jako pozostali. Nie sądzę, aby odstawał gorliwością.
Właściwie do czasu zdrady nie ma zastrzeżeń do Judasza. Żaden z ewangelistów synoptycznych nie wytyka mu niczego. Ale też niczego na jego temat nie napisał. Dlaczego? Sądzę, że się nie wyróżniał. Nie wiem czy dlatego, że był przeciętniakiem, czy po prostu był jednym z nich. A oni stanowili jedność. Tylko Jan ma inne zdanie. Twierdzi, że Jezus nazwał go diabłem (J6.70). Co sugeruje, że Jezus był od początku świadomy jego roli. Zastanawiam się jednak, czy w ten sposób nie apelował do jego sumienia. Czy nie chciał wywołać reakcji. Może skruchy. A może zmusić do podjęcia ostatecznej decyzji. Do opowiedzenia się po Jego stronie, lub przeciwnej.
Potem jeszcze gorzej, bo Jan oskarża go o kradzieże, skąpstwo (J12.4). Wydaje się, że Jan sugeruje, że w opisanej scenie Judasz pomyślał o tym, że mógłby przytulić coś z tych 300 denarów. I ostatnie już, ale za to dosadne stwierdzenie Jana, że Jezus był świadom swojej klęski w przypadku Judasza (J 17.12). To by świadczyło o ludzkiej ułomności Jezusa, będąc jednocześnie dysonansem wobec generalnej linii przekazywanej w Ewangelii Jana. To stwierdzenie sugeruje marny los Judasza.
Dlaczego zdradził?
Ostatnio coraz częściej trafiam na głosy sugerujące, że musiał. Że taka rola została mu przeznaczona. Że był niejako przymuszony do zdrady. Jakoś nie przekonuje mnie to. M.in. dlatego, że miał wolną wolę. Nie był zdeterminowany jakimś fatum. Sądzę, że zdrada była wynikiem jakiegoś procesu. Wątpliwości, które w nim narastały. I tutaj kojarzy mi się to z ludzkimi postawami, które obserwuję. Wiele osób podchodzi do wiary emocjonalnie. Głowną rolę odgrywają uczucia. Czy Judasz nie był emocjonalny? Czy najpierw nie uwierzył gorąco i całym sobą? Jestem przekonany, że gorliwością nie odstawał od Piotra. Jednak problem w tym, czy wierzył Jezusowi? Być może był zelotą i wierzył święci w militarną rolę Zbawiciela. Wyobrażał sobie Zbawiciela jako przywódcę nienawidzącego wszystkiego co obce (np. Rzymian). Charyzmatycznego reformatora, który raz na zawsze wyzwoli Izrael. Przywróci potęgą państwa i religii.
Czy to właśnie ta mowa eucharystyczne nie wywołała przełomu? Czy to nie wtedy dotarło do niego, że nie wzniecą powstania zbrojnego. Że nie zostanie mu wyznaczona bohaterska rola. Ale, że ta rewolucja, jest rewolucja wewnętrzną. Religijną. Że ta rewolucja jest metanoją.
Wydaje mi się, że to go załamało. Już wcześniej miewał wątpliwości (jak każdy z nas). Ale coś pękło. Stracił nadzieję. Może nie do końca. Wpadł bowiem na pomysł jak stać się katalizatorem. Jak wzniecić bunt. Widział renegocjowane tłumy. Wiedział, że sprytny człowiek jest w stanie sprowokować masy. I może tak sobie wykombinował, że jak zaaresztują Jezusa, to tłum stanie w Jego obronie. I zacznie się to, o czym marzył. Rewolta. Powstanie przeciw Rzymowi. Myślał, że wszystkich przechytrzy. Że zmusi Jezusa do stanięcia na czele postania. I z pomocą Jezusa zwyciężą. Jednak nie okazał się wystarczający cwanym. Nie przewidział, że władze religijne są sprytniejsze. Że przeprowadzą aresztowanie po cichutku. W obecności tylko swoich ludzi. Bez wiedzy mas. Judasz dogadał się z arcykapłanami (Mt 26.15-16 +Mk 14.10-11). Tak jak Wałęsa z ubekami. Myślał, że ich przechytrzy. Że to on jest sprytniejszy i ich wyroluje. A gdy już był po słowie, gdy arcykapłani już go trzymali za gardło, postawili warunek: Ma być w odosobnionym miejscu i w czasie, gdy ludzie już udali się na spoczynek. Judasz nie miał wyjścia. Ze strachu zrobił, jak kazali (Łk 22.3-6). Choć jeszcze miał nadzieję, że jednak, wraz pozostałymi jedenastoma zdążą nagłośnić sprawę, porwać tłumy. Może by się udało, gdyby nie tchórzostwo. Poza jednym spontanicznym odruchem nikt nie stanął w obronie Jezusa (Łk 22.50).
Rozpacz.
Załamał się, gdy zorientował się, że wszystkie jego plany, nadzieje wzięły w łeb. Przecież nie chciał zła. Nie chciał uczynić krzywdy. Chciał wolności. Chciał, aby po przepędzeniu Rzymian Jezus zajął należne Mu miejsce w świątyni i w całym Izraelu. Aby rozpoczął swoje panowanie na ziemi. Chciał wyplenienia bałwochwalców. Pragnął duchowej odnowy arcykapłanów i faryzeuszy. Chciał, aby Nauka Chrystusa stała się w Izraelu najwyższym prawem. Ale w Izraelu wyzwolonym spod okupacji. Nie rozumiał, że Królestwo Boże nie jest z tego świata.
Załamał się, gdy dotarło do niego, że skazał na tortury i śmierć ukochanego Nauczyciela. A na dodatek, podpuszczona tłuszcza nie zwróciła się przeciw Rzymowi, tylko przeciw Jezusowi. Jego świat się załamał. Stracił wszystko. Stracił nadzieję. Stracił przyjaciół. Czuł, że został znienawidzony. Przez wszystkich. Przez apostołów i uczniów Jezusa. Przez wszystkich ludzi, którzy uwierzyli Jezusowi. Biedak, nie zrozumiał orędzia miłości. Tego, że nikt, kto zrozumiał Jezusa nie może nienawidzić innego człowieka. Przez kapłanów wzgardzony, jako podły zdrajca. Zdrajców nikt nie szanuje. I dodatkowo znienawidzony, jako jeden z uczniów. Podobnie bał się wzburzonego tłumu. I w końcu bał się Rzymian, którzy znali poglądy zelotów.
Epilog
Znamy dwie wersje. Według Mateusza samobójstwo (Mt 27.5). Samobójstwo z rozpaczy. Strachu przed zemstą.
Nie m9iał tego szczęścia, które przypadło w udziale tzw. dobremu łotrowi. Nie miał okazji pokajać się przed Jezusem. Prosić o wybaczenie. A przynajmniej wyznać skruchę. Strać się jakoś wytłumaczyć.
Kiedyś powszechnie wierzono, że każdy samobójcę musi zostać potępiony na wieki. Ja jednak wierzę w jego przemianę. W ostatniej chwili. W czasie, gdy na ratunek było za późno. Gdy już wisiał, już nie miał powietrza, a może już zostały przerwane kręgi szyjne, ale mózg pracował jeszcze prze kilka minut. (Badacze twierdzą, że może to trwać nawet pół godziny.) Miał zatem czas, do wyrażenia skruchy. Do modlitwy o przebaczenie. Do wyrażanie głębokiego żalu. A może i miłości, którą pojął dopiero w wyniki desperackiego kroku.
Wersja druga opisana w Dziejach jest wyjątkowo enigmatyczna. Mogłaby sugerować zabójstwo (Dz 1.18). Albo samobójstwo przez rzucenie się w przepaść. Niezależne od tego, którą koncepcję się przyjmie można mniemać, że miał czas na skruchę. Lecąc w dół, a musiałaby to być duża przepaść, skoro takie obrażenia. Jeśli zabójstwo, to prawdopodobnie poprzedzone okrutnym znęcaniem się. Potężnym uderzeniem, które rozerwało otrzewną oraz skórę. I to w wielkim stopniu.
Mam zatem nadzieję, że i on został/zostanie zbawiony. Mam nadzieję, że jego przedśmiertna rozpacz i cierpienie poprzedzające śmierć zostanie/zostało potraktowane, jako zapłata za zdradę. I wyjedna wybaczenie u Tego, Który Jest Miłością.

