Pan Jezus umiera – Stacja XII
Tragiczny moment, jakże wspaniały w skutkach.
Agonia. Wycieńczony upływem krwi, odwodnieniem, bólem, ze zmiażdżonymi i porozrywanymi mięśniami. Walczący o każdy oddech. Każdy oddech, to sięgający zenitu ból. A każde słowo, to dodatkowy oddech, dodatkowy ból. Artykułowanie słów przez zaschniętą krtań, to kolejny ból.
Ten straszny ból wyłączyłby myślenie. Kiedyś dopadł mnie ból. Taki, ze był tylko ból. Świat przestał istnieć. Był ból i pragnienie, aby go nie było. Nawet za cenę życia. Bo życie też nie było. Był tylko ból. Nic więcej. Apogeum trwało moment, po chwili zlany (dosłownie) potem, opanowałem się. Sądzę, że ból, który znosił Jezus był znacznie większy. Ból pogłębiony otaczającą Go nienawiścią. Zapewne słyszał rzucane pod Jego adresem przekleństwa. A może też kamienie. A może nie słyszał. Może ból był tak wielki, że nie słyszał. Bo był tylko ból i nic więcej?
Jednak nie. Tak nie było. Bowiem usłyszał skruchę jednego ze skazanych.
Krew zmieszana z potem i ropą zalewała twarz. Sklejone oczy niewiele widziały. Zapewne ból zasłaniał oczy. Nie widział nic, poza bólem. Ale fakty także i temu przeczą. Dostrzegł Matkę. Widział ucznia.
Jak wielka musiał być Jego miłość. Do Matki, ucznia, łotra. Czy możesz sobie wyobrazić siebie dogorywającego w strasznym bólu i jednocześnie troszczącego się o Matkę i ucznia? Czy wyobrażasz sobie tak wielką miłość? Miłość silniejszą niż najstraszniejsze tortury.
Czy zdajesz sobie sprawę z ogromu miłosierdzia? Ileż to wysiłku o bólu musiał Go kosztować okazanie miłosierdzia łotrowi.
Nie znajduję słów, aby opisać tak wielką miłość i miłosierdzie. To się nie mieści w głowie. Do końca. Poświecił się do końca. Do ostatniej chwili. Nie wzywał śmierci, która uwalnia od bólu. Trwał w miłości. W bólu i miłości. W trosce o umiłowanych.
Ty nim jesteś. Ty jesteś tym, kogo umiłował. To dla Ciebie wykonał wolę Ojca. To dla Ciebie pozwolił zniszczyć swoje Ciało w okrutnej torturze. I wiesz co? Uczynił to z całą świadomością tego, jaki, jaka jesteś. On znał wszystkie moje grzechy i świństwa, które popełniłem i popełnię. On znał winy tych, którzy Go nienawidzą. I miłością odpłacił za nasze niegodziwości i zbrodnie.
To po prostu nieludzkie. To przekracza ludzkie możliwości. Więcej, to przekracza ludzkie pojęcie. Wiem o Jego miłości. Ale jej nie ogarniam. Jest zbyt wielka dla mnie.
Ta nauka miłości bezgranicznej przeraża swoim ogromem. Jak mogę odpłacić, gdy uciekam od niewielkiego bólu. Gdy mój ból powoduje, że przestaję widzieć problemy innych ludzi. Dlaczego, gdy coś przytłoczy modlę się do Pana, aby m nie wyzwolił. Dlaczego nie zawsze potrafię ofiarować swój Ból Jemu. Aby Mu ulżyć?
Głównie dlatego, że nie wiem, czy wytrzymam. Czy dotrzymam słowa. Czy to, co obiecałem … Obiecuję chwilkę. Minutkę. Potem znowu. Po kawałku. Ale do końca nie potrafię. Za słaby jestem. Wprawdzie w cierpieniu proszę o oto, abym wytrzymał. Nawet nie wiem, czy nie częściej proszę o to, bym wytrwał, niż o to bym wyszedł z takiego stanu. Proszę o siłę wytrwania. I o to, abym potrafił przyjąć wszystko to, co dla mnie Bóg przeznaczył. Abym chciał i potrafił przyjąć. I wytrwać, ofiarując Mu całe swoje cierpienia.