
Śmierć na krzyżu
Na krzyżu już nie mógł mówić. Gwoździe uniemożliwiały jakiekolwiek gest. Walka o każdy oddech. Okupiona przerażającym bólem. Ten ból paraliżuje. Sądzę, że każdy człowiek wrzeszczałby w milczeniu do Boga prosząc o natychmiastową śmierć. O wyzwolenie z bólu. Całkowicie zamknąłby się na otaczający świat. Nie widziałby nikogo, ani niczego poza własnym cierpieniem. Nie słyszałby niczyich słów. Pragnąłby śmierci i tylko śmierci.
A Jezus czuje nie tylko swój ból, ale też ból innych. Twój ból też. Czuje, widzi, rozumie. Chce pomóc. Ofiaruje swój ból za Ciebie i dla Ciebie. Odkupuje Twoje winy. Wybacza. Głosi miłość i miłosierdzie. Ostatkiem sił. Oszczędnym słowem. I gdy już następuje finał zdobywa się jeszcze na dwa wielka akty. Słyszy skruchę. I docenia ją. Obiecuje zbawienie. Oczyszczenie. Za żal i zrozumienie wyrządzonego zła. Pokazuje, że poczucie sprawiedliwości prowadzi do nieba. Daje nam w ten sposób silną nadzieję na zbawienie. Daje szansę na żal z miłości zmazujący grzechy.
Widzi też Matkę i ucznia. Przerażonych, przenikniętych bólem Jego męki. A może tez poczuciem przegranej. Było tak dobrze, nawet wspaniale. Jeszcze wczoraj. Wszystko się załamało. Co będzie jutro? Czarne myśli. A On je słyszy. I odpowiada polecenia. Mówi: „Kochaj!” Czyni ją Matką ucznia i nas wszystkich. Czyni uczniem Jej synem, a nas jej dziećmi. Tworzy między nami a Nią relację z IV przykazania. Czcij Ją. Bo jest Twoją Matką. Weź Ją do swojego domu. Weź Ją do swojego serca. Weź Ją do swojego umysłu. Na zawsze. Na każdą chwilę swojego życia.
Rozłożonymi rękoma na krzyżu obejmuje cały świat. Wzniesiony jako symbol hańby, jest symbolem zwycięstwa. Jeszcze niezrozumiałym dla ówczesnych. Jeszcze dla nas niezupełnie zrozumiałym. Bo cała tajemnica nas przerasta. Wierzymy, że odkupił. Bo wiemy, że zmartwychwstał. Ale oni? Matka i syn-uczeń? Jak musiał być ich wiara? Wiara w sens tej ofiary. Także świadomość Jego spuścizny. Roli jaką im wyznaczył. To oni, ci obecni i ci o których obecności tam nic nie wiemy, to zarzewie Kościoła. Nieśmiertelnego, wiecznego Kościoła. Kościół który ostatecznie zwycięży.
Chodzi oto, aby zwyciężał w nas. Bo każdy z nas jest cząstką Kościoła. Malutkim, ale bardzo ważnym elementem. Bo cały Kościół składa się właśnie z takich malutkich okruszków.
Aby zwyciężał przez śmierć. Bo każde ziarno musi najpierw obumrzeć. Niestety, często przez śmierć grzechu. Świadomi tego zwracamy się do Niego. A On z wysokości krzyża patrzy, widzi nas i słyszy to, co mówimy. Jeśli szczerze się kajamy, to odpuszcza. Tak jak tzw. dobremu łotrowi. I poleca nas opiece Matki.
„Pragnę …” Zrozumieli, że chce pić. Aby coś jeszcze powiedzieć? Może chciał powiedzieć: „Pragnę, abyście się kochali, jak Ja was umiłowałem”? Może chciał wygłosić ostania naukę. Ostatni dobitny testament.
A może chciał powiedzieć: Pragnę, abyście wierzyli, że spotkamy się jom szliszi (dzień trzeci), który stanie się jom riszon (dniem pierwszym, czyli w niedzielę)”.
Nie wiem, czy chciał więcej powiedzieć. Może pragnął wyrazić nadzieję, że zachowają wszystko, czego ich nauczył?
Ale zabrakło siły. Zabrakło tchu. Czas się kończył. Wszystko, na tym etapie, wypełniło się. Ofiara została złożona. Zdołał tylko wyszeptać: „Wypełniło się”. Męka się skończyła. Ale została rozpacz tych, którzy zostali. Poczucie klęski.
A nadzieja?
I wrócił do siebie. Aby przyjść znowu. Przyjść powtórnie, ale tym razem jako Zwycięzca. Przyjść, aby zrozumieli. Abyśmy zrozumieli. I uwierzyli. I z ufnością czekali na Jego trzecie przyjście.

