Obyczaje, polityka

Lemingi – Kim są? I czy jest to określenie obraźliwe?

Kolejny raz okazało się, że kogoś to oburza. A jeden z forumowiczów napisał:
Czy ktoś na forum utożsamia się z określeniem leming? I czuję się z tym określeniem dobrze?
Ja jestem wyborca PO i mnie to słowo obraża.
Ale kto by się tam mną przejmował, nie?

Zaskoczyło mnie to, gdyż dotychczas używałem tego słowa nie tyle w odniesieniu do wyznawców konkretnej partii, ale w odniesieniu do postawy polegającej na bezkrytycznym podążaniem w raz z tłumem za jakimś wodzem. Odnosiłem je do poddawaniu się, jak i dawaniu wiary, w to wszystko, co wciskają media głównego ścieku. Charakterystyczne, że zwykle przyjmowane przez młodych inteligentnych ludzi, często sfrustrowanych, ale na przekór temu czujących się lepszymi od osób o innych poglądach. W szczególności od moherów. I tu padło słowo, które w Glosbe jest przeciwstawiane słowu leming. Czyli ta sama postawa, ale przeciwne wartości. To też skłoniło do refleksji, albowiem słowo mohery uważałem za pogardliwe, ale jednocześnie byłem dumny, gdy ktoś tak mówił na mnie. Bo świadczyło o przyznawaniu się do wiary, polskości, patriotyzmu, uczciwości itd.

W tej sytuacji zerknąłem do tego, co na temat słowa tego jest napisane w internetach. Zdania są różne. Na przykład w Wikipedii jest uznawane za ironiczne. Ale rzeczywiście, jest ono odnoszone zwykle do zwolenników konkretnej opcji politycznej, ale nie do pewnej postawy niezwiązanej z opcjami politycznymi. Na dodatek, jest to uznawane za słowo pogardliwe. I to, jak się wydaje, do człowieka. Zatem muszę zweryfikować swoje rozumienie tego słowa.

Wikipedia ma następujące zdanie: Leming – ironiczne określenie osób głosujących na liberalną partię lewicową (rzadziej na partie prawicowe), rozwijających się zawodowo i nieinteresujących się problemami związanymi z przyszłością kraju. Nazwa „lemingi” pochodzi od gryzoni, które rzekomo popełniają masowo samobójstwa.

Natomiast Glosbe przedstawia to nieco inaczej.
Uważają, że jest to słowo pogardliwe o znaczeniu: obywatel, którego opinią łatwo jest manipulować (zwłaszcza dlatego, że bezrefleksyjnie ulega przekazom medialnym), taki, który najczęściej w wyborach zagłosuje tak jak większość, nawet jeśli dana decyzja może przynieść szkodę jemu i jemu podobnym

Jak widać jest to bliskie mojemu dotychczasowemu rozumieniu. Jedyna różnica, że w Globe odnoszą bardziej do człowieka niż do postawy tegoż. Ale jest to interpretowane neutralnie światopoglądowo. I choć odniesione do „obywatela” to jednak bardziej dotyczy postawy ulegania owczemu pędowi, niż oceny człowieka.

Ale też jest drugie wyjaśnienie, które też potwierdza prawidłowość mojego rozumienia: młody człowiek zwykle pracujący w korporacji, zwykle wyborca centrowy, nieposiadający własnego zdania, lecz idący za tłumem, bezkrytycznie ufający popularnym mediom

Ale na dodatek dodają trzy wyjaśnienia:
* Co do orientacji światopoglądowej lemingom zarzuca się ślepe poddaństwo Platformie Obywatelskiej.
* W przypadku tej grupy, jednomyślnej i pędzącej w jednym kierunku, określenie „lemingi” jest całkowicie zasłużone.
* Dla ludzi o liberalno-lewicowych poglądach konserwatywni prawicowcy będą zawsze „oszołomami”. Dla konserwatystów zaś liberałowie i lewacy – „lemingami”.

Jeszcze dorzucę to, co na temat lemingów podają w Miejskim: Człowiek, który bezkrytycznie wierzy w to, co usłyszy w telewizji, albo przeczyta w Internecie i przyjmuje to wszystko bez żadnego zastanowienia; uważa się przy tym za mądrego. Głupek. Jednym z podstawowych źródeł zdobywania wiedzy leminga jest portal Onet.pl.
Jako przykład podają następujący dialog:
A: Będę głosować na PO, bo dzięki nim Polska jest najlepszą gospodarką świata
B: Śmieszny jesteś, lemingu.

Z tego wynika, że rzeczywiście często jest to odnoszone do zwolenników konkretnej opcji politycznej. I można znaleźć jakieś uzasadnienie dla traktowania tego słowa jako pejoratywne, ironiczne lub pogardliwe.

Ciekawą sprawą jest reagowanie na słowo leming.
Zasadniczą kwestią wydaje mi się być to, za kogo się ktoś uważa. I rzeczywiście, jeśli spełnia podane warunki, tj. bezkrytyczne podążanie za platformerskimi mediami, może się czuć obrażonym. Bo w sposób uwypuklony dostrzega swoja pozycję. A jest na tyle inteligentny, że spostrzega swój oportunizm, z którym tak dobrze się czuje. To słowo pozbawia tego swoistego ciepełka odczuwanego we własnym grajdołku. To określenie zmusza do myślenie. A w wyniku tego pozbawia części komfortu. Ściąga z piedestału niezaprzeczalnych jedynych słusznych racji. A co najgorsze skłania do zastanowienia, dlaczego ktoś tak postrzega jego postawę. Problem w tym, że zwykle jednak zamiast skłonić do głębszych refleksji prowokuje do okopywanie się na własnych pozycjach. Albo do płaczu i użalania się nad sobą. Niektórzy wchodzą w role pokrzywdzonego klapsem dziecka, które odbiera to za coś niezasłużonego, bo nie chce obiektywnie oceniać samego siebie.
Jest też druga postawa. Żądanie zakneblowania. Potępienia osób mających śmiałość nazywać rzecz po imieniu. I tu, z jednaj strony należy przyznać im rację. Bo jeśli kogoś rani takie słowo, to rzeczywiście należy zaprzestać jego używania. Nie dlatego, że nie jest ono słuszne, ale dlatego, że sprawia komuś przykrość. To tak, jak powiedzenie komuś, że ma brudne spodnie. I do tego tak, że ktoś inny słyszy. Niezależnie od tego, czy jest to spowodowane własną wina, przypadkiem, czyimś działaniem. Sprawia przykrość to, że ma się tego świadomość. I, że inne osoby tez ja mają. I chciałoby się natychmiast to ukryć, zasłonić. Uczynić niewidocznym. A z drugiej strony kneblowanie nie zmienia stanu rzeczy. Ta plama zostaje. Także ukryta w dalszym ciągu jest. A to, że wszyscy będą udawać, że jej nie widzą zupełnie nie zmienia rzeczywistości.
Uważam żądanie kneblowania za przejaw totalitarności. Słusznie wpisujący się w kreowana obecnie rzeczywistość. Jest to logiczne, że zwolennicy totalitaryzmu żądają administracyjnego, prawnego zakazywania innym wypominania ich postaw. Postaw, które uważają za jedynie właściwe i słuszne. Uznają też, że jako skrzywdzeni mają prawo do wytaczania ciężkich dział. Do oskarżania, złośliwości, potępiania. Żądania zastosowania kar. A najlepiej publicznego potępienia. Zupełnie jak pewien marszałek, który uważa, że za pośrednictwem głosowania można uznać, czy aborcja jest dobrem czy złem. Dla mnie jest to kuriozalne. A frustracja i brak możliwości narzucenie inny własnego zdania prowadzi do pożądania zemsty. Jakiejkolwiek. Najlepiej administracyjnej. Oficjalnego zakazu. Zakneblowania. Skazania na banicję.

Postaram się powstrzymać od używania słowa leming. Bo nie chcę ranić. Bo sądzę, że tak jak gdy poprzednio tłumaczyłem, do nikogo z oponentów nie dotarło to, w jakim znaczeniu używałem tego określenia. Tak samo teraz, podejrzewam, że zostanie to uznane za pokrętny bełkot, a jak kolejny raz zostanę poczęstowany jakąś złośliwością skierowaną do mnie. Zapewne ktoś w ten sposób poczuje się lepszym, godniejszym . I czuć będzie rekompensatę za doznane  męczarnie duchowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.