Droga Krzyżowa

Drugi upadek Jezusa – Stacja VII

Z każdym krokiem coraz mniej sił. Ślady potu i krwi na drodze. Już nie odróżnia bólu. Boli wszystko. Fizycznie i duchowo. Boli nienawiść. Boli obojętność. Boli strach. Nawet, współczucie boli. W takim stanie najmniejsza przeszkoda powoduje utratę równowagi. Lekkie pchnięcie, wystający kamień. Niepewny krok. Szymon wspiera. Dzięki tej pomocy udaje się zrobić kolejny krok. Ale omdlałe nogi nie wytrzymują. Kolejny kryzys. Jezus się chwieje. Szymon stara się tak przytrzymać krzyż, aby nie stracić równowagi. Jednak Jezus upada.

A my stoimy wśród gapiów. Jak przy wypadku ulicznym. Z otwartymi ustami, żadni sensacji obserwujemy widowisko. Patrzymy obojętnie na ból, na cierpienie. Kogoś prowadzą. Ktoś idąc ulicą słanie się. Ciekawe, dojdzie czy upadnie? Na pewno jakiś menel. To określenie odczłowiecza obserwowaną osobę. Tak jak w kinie. To, choć dzieje się obok nas, jest poza nami. Za pancerną szybą. To nas usprawiedliwia. Przecież i tak nie możemy nic zrobić.

Zastanówmy się, ile odwagi cywilnej, aby podejść do takiej osoby i zaproponować pomoc. Podejść do leżącego i sprawdzić, czy nie jest chory. Może to zawał? Może udar? Ale nie, idziemy dalej, mówiąc w myślach: Ale się pijak schlał. Jak się spił, to niech leży jak śmieć. Nie widzimy w nim człowieka.

Albo w tramwaju. Może i podchmielony. Stoi, kręci się. A my obok. Obserwujemy bacznie. Aby tylko nas nie dotknął. Najlepiej się odsunąć. Zakręt. Zawczasu odpowiednio stanęliśmy, jedną ręką trzymamy uchwyt. A on traci równowagę. I co robisz? Szybko odskakujesz , aby tylko nie wpadł na Ciebie? Czy chwytasz za rękaw i próbujesz przytrzymać, aby nie rozbił głowy o poręcz? A może tylko, przymykając oczy, oddzielasz się od świata. Moja chata skraja. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. Święty spokój.

W tym rzecz, że wcale nie święty. Przeciwnie. To diabelski spokój. Nie można zamykać oczu na zło.

Trudno. Odruchowo odskoczyłem. Pojawiła się krew. Co teraz? Pomogę wstać? Czy teraz zrobi mi się żal? Zdobędę się na współczucie? Okażę empatię? Czy, zajęty swoimi sprawami, pójdę dalej. Muszę się przełamać. Pobrudzę się – trudno. Żeby dojrzeć Chrystusa w drugim człowieku, musze tego chcieć. Wiem, o tym. Ale tak trudno wyjść ze skorupy własnego spokoju. Pamiętam słowa: Cokolwiek uczyniłeś jednemu z tych najmniejszych … Ale jak trudno przebijają się one do świadomości. Jak trudno zamienić je w czyn.

A Jezus – człowiek idzie. Dopóki idzie mam szansę na to, by zareagować. Pomóc lub przeszkodzić. Jakkolwiek zareagować. Bądź zimny lub gorący. Zdecyduj się. Nie siedź okrakiem na barykadzie. A ja bym chciał … W tym rzecz, że nie ma znaczenia, co bym chciał. Istotne jest to, czego chcę. Chcę naprawdę, na poważnie. O to, aby chcenie zmieniać z w czyny, działanie. Abym widząc Jezusa w człowieku reagował zawsze. Abym miał świadomość, że każdy człowiek na mojej drodze, to jest przesłanie od Niego. To jest Jego plan dla mnie.

A ja znów stoję wśród gapiów. Nie reaguję. Bo kurtka świeżo odebrana z pralni. Bo tam błoto. Bo nie ma tyle czasu. Miliony wymówek. A Jezus upada. Żal mi go. Czy mój żal Mu pomoże? Czy mój żal powstrzyma upadek? Czy żal pomoże wstać?

Znów nie zdałem testu. Ileż to razy. Bóg tyle razy dawał mi szanse, abym zareagował. Abym ulżył Jezusowi. Zdjął z Jego ramion choć część ciężaru. Albo wziął pod rękę pomagając iść.

Każdy z nas ma swój udział w Jego cierpieniu. Każdy z nas ma udział w Jego upadku. Jedni ulżyli. Inni przyczynili się do cierpienia. Nie tylko ci, którzy popchnęli, czy odskoczyli, gdy się zataczał. Także ci, którzy patrzyli obojętnie. Bo obojętność przyczynia się do pomnażania zła.

Wciąż o tym myślę. Ale czy sił starczy, aby pomóc. Przystanąć, poświecić swój czas. Odrobinę swojego czasu. Aby zobaczyć człowieka. Aby w człowieku zobaczyć Boga. Aby uświadomić sobie, że to wszystko jest Jego dziełem. Dziełem, które nam powierzył. Abyśmy je rozwijali, doskonalili. A staniem z boku nie zbudujemy niczego.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.