Św. Weronika ociera twarz Jezusowi – Stacja VI
Pan Jezus brnie do przodu, niemal po omacku. Prowadzony na powrozie ja baran. Baranek ofiarny jak baran. Twarz zalana krwią i potem. Ociekająca plwocinami. Niemal nic nie widzi. Nie ma jak przetrzeć oczu. Każdy ruch, to ból. I musi trzymać krzyż. Idzie na oślep, tam gdzie sznur prowadzi.
Dookoła gawiedź. Obojętni, nienawistni, kochający. Jedni przeklinają, rzucają czym popadnie, inni popędzają, przeganiają gapiów sprzed swoich straganów. Są też inny, przerażeni, sparaliżowani strachem. W sercach, chcieliby pomóc, ulżyć, ale się boją. Bo jak zareagują żołnierze? Co powiedzą sąsiedzi, znajomi? Może skrytykują, będą wytykać palcami? A może któryś z nienawistników zmiesza z błotem. Nagle pojawia się kobieta. Wszyscy zaskoczeni. Żołnierze przystają widząc jej urodę i czyściutką chustę zdejmowaną z głowy. Podchodzi i zarzuca skazańcowi na głowę. Pieszczotliwie delikatnymi dłońmi, aby nie urazić, wygładza ją na zmaltretowanym obliczu. Łzy rozpaczy ciurkiem leją się po jej twarzy. Maź zalewająca oczy, dostająca się do ust wsiąka w drogocenną tkaninę. Moment wytchnienia.
Zawsze uderza mnie to, że to kobieta się odważyła. Wszyscy mężczyźni stchórzyli. Pochowali się za plecami pań. Ona się odważyła. Nie bała się zdzielenia włócznią. Nie bała się wyzwisk. Nie bała się napiętnowania. Nie bała się tego, że niepoprawność polityczna zepchnie ją na margines. Czuła, że jakoś musi pomóc. I zrobiła to. Wydaje mi się, że tylko kobieta jest zdolna do takiego heroizmu. Tylko kobiety dysponują taką siłą, aby samotnie stanąć naprzeciw tłumu i zrobić swoje. Uczynić to, co dyktuje serce. Właściwie serca po społu z rozumem. I uczynić to wbrew logice, na przekór bezsilności. Bez pragmatycznego stwierdzenia: I tak nic nie da się zrobić. I tylko ona jedna odeszła ze łzami. Reszta odeszła z moralnym kacem.
Dwa tysiące lat później. Widzimy ludzi publicznie linczowanych. Tak jak Jezus, za poglądy. Ale nie mamy chusty, by zarzucić. Boimy się narazić. Bo oni tak głośno krzyczą. Powiedzą na nas, że jesteśmy z ciemnogrodu. Widzimy rzeź niewiniątek. I co? Jesteśmy oburzeni. Słusznie. I co robimy? Nic. Może pogadamy. Ale we własnym gronie. W pracy nie, bo kierownik obetnie premię. Po koleżanka nazwie dewotem. Bo przypną obraźliwą łatkę. Nazywać będą katolem albo pisiorem. Więc, cichutko chowamy się za biurkiem, aby nikt nie zauważył oburzenia. Ktoś opowiada dowcip o księżach, a może i o Bogu … Śmiejemy się wraz z tymi, którzy przeklinali Jezusa idącego krwawą drogą. Musimy być poprawni. Przecież wszyscy plują na Kościół. Nie wychylimy się. Dopiero w domu będziemy opowiadać, jacy to ludzie są wredni. To oni są wredni. Nie my.
Dziś także kobiety się boją. Boją się głównie ci, którzy oglądają telewizje komercyjne. W pracy, na okrągło komercyjne radio gra. Media wyznaczają normy. Seriale, konkursy, propagandowy jad w zaprawie reklamowej. To nasz świat. Wywalają kogoś z roboty, bo szef należy do KODu, a pracownik pojechał na Jasną Górę, zamiast wziąć dodatkowy dyżur. Jeśli nikt nie zobaczy, to powiemy dobre słowo. Ma dzieci, kredyt, będzie mieć kłopoty finansowe … Może jakaś zbiórka pieniędzy? Ale kto się odważy zorganizować. Czy uda się w tajemnicy. Odszedł. Usprawiedliwiamy się: Przecież nic nie mogliśmy zrobić. Postanawiamy dać to, co chcieliśmy jemu, na jakiś cel zbożny. Niestety, kasa się rozeszła. Trudno.
Brak odwago cywilnej. I fałszywa empatia. Taka w granicach rozsądku, to znaczy w takich, które na nic nie narażą. Ani na krzywe spojrzenia, ani na wydatek. Wszyscy równo, sztywno, w szeregu. Czy żyjemy w totalitaryzmie? Czy władza nakazuje? Niestety, totalitaryzm panuje. Ale jest inny. Światły, europejski. Nawet, powiedziałbym, jest dobrowolny. Terror poprawności politycznej. Na wszelki wypadek wykreślamy ze słownika słowa, co do których nie mamy pewności. Skoro Owsiak, Wojewódzki czy Gesler nie używają ich, to znaczy, że nie wolno. Zamiast tego otwiera się przed nami do używania przekleństw. Zwłaszcza tych związanych z seksem. Chyba się zagalopowałem. Coś jeszcze w nas zostało. Nie wypada. Nie wypada w domu. Nie wypada w kościele. Nie wypada w pewnych środowiskach i miejscach. A w pracy – czemu nie. W marszu szmat, czarnych parasolek – tam można sobie ulżyć. Także na ulicy, tramwaju, restauracji. Zaraz, zaraz … Na czarnym marszu? Z naszymi poglądami? Nie ma problemu. Nikt poglądów z twarzy nie odczyta. Ale światła kierowniczka może nas zauważy? Może jakaś Janda, Szczuka lub Senyszyn się do nas uśmiechnie? Może Jachira lub Spurka zrobi sobie z nami selfie i będziemy sławni? Tylko gdzie w tym wszystkim jest Jezus?
Czy zostawi nam ślad, jak św. Weronice? Czy Jego oblicze ma szanse utrwalić się w nas? Czy pójdziemy z bezmyślnym tłumem lemingów na urwisko?