Ty się tym zajmij!
O Jezu, oddaję Ci się, Ty się tym zajmij! Kiedyś obruszałem się na te słowa. Wydawały mi się one wyjątkowo nieodpowiedzialne. Czułem, że prowadzą do nieróbstwa. Że zwalniają z jakichkolwiek starań. Że są zachętą do bierności.
Teraz zacząłem mieć wątpliwości. Do mojej Mamy przyszedł list, w którym były słowa księdza Dolindo. Odczytałem głośno ten list wraz przekazem księdza.
Nie wiem, czy to głośne czytanie, czy obecność Mamy sprawiła, że odkryłem w tytułowym zawołaniu pozytywną treść. Pierwszym skojarzeniem było wezwanie siostry Faustyny: Jezu, ufam Tobie. Ale to był tylko taki odprysk myślowy. Podobieństwo. Ale siostra Faustyna wyrażała zaufanie nie zmniejszając swej aktywności. Wykonywała ciążące na niej obowiązki ufając, że Jezus prowadzi ją dobrą drogą. A Ruotolo odwrotnie. Jego słowa tłumaczyłem sobie tak: ja będę się wylegiwać, za Ty Jezu załatw wszystko za mnie. Wszak obiecałeś. Ja Cię bardzo proszę, a Ty się tym zajmij. W ten sposób wpadłem w pułapkę. Jeszcze nie znalazłem z niej wyjścia. Ale zobaczyłem światełko w tunelu.
Ksiądz Dolindo porównał relację modlącego się do Jezusa z relacją chorego do lekarza. Jego porównanie drastycznie unaoczniło głupotę naszych próśb. Już wcześniej wiele razy wypowiadałem się na temat tego, że Bóg nie jest maszynką do spełniania życzeń. Nie jest naszym służącym. Ale jest lekarzem. Czy do lekarza mamy zaufanie? Zwykle średnie, jednak robimy (na ogół) to, co nakaże. Rzadko radzimy mu jak terapię zastosować. Nie instruujemy, jak ma przeprowadzić zabieg, czy operację. Mówimy, lekarzu, ty się tym zajmij. A my poddamy się wskazaniom. Prosimy o efekt końcowy. O Zdrowie. A na jakim efekcie końcowym nam zależy? Zwykle odsuwamy to na plan dalszy. Podobnie jak z lekarzem. Teraz chcę wyzdrowieć – chcę osiągnąć cel doraźny, bo mam świadomość, że jeszcze nie raz ulegnę chorobie. Podobnie zwracam się do Boga. O pomoc w różnych codziennych sprawach.
Zaczynam rozumieć, że słowa Jezu, Ty się tym zajmij! wcale nie znaczą Jezu, wyręcz mnie. One nie odnoszą się do metody. Wszak Jezus rozwiązując nasze problemy może posłużyć się nami samymi. Naszą głową, rękoma … Gdy nam coś nie wychodzi, gdy znaleźliśmy sie w sytuacji bez wyjścia często wpadamy w złość, panikę czy rezygnację. A Jezus mówi, odpuść sobie. Pozwól mi działać. Wyłącz się na trochę. Skup się na Mnie. Ogarnij się. Nie mówi jednak: Olej to. Wcale nie zwalnia z odpowiedzialności. Raczej mówi, zostaw to Mnie. Ogranicz sie do pomagania Mi.
Jest w tym zastrzeżenie: Nie ucz mnie, jak się to załatwia. Sam poprowadzę sprawę. Wyłącz się. zaufaj Mi. Ale nie zasypiaj. Bądź gotowy. Nie kombinuj, tylko módl się.
Cały czas czuję, że coś czuję. Że powoli dociera do mnie treść wezwania: Jezu, Ty się tym zajmij! I cały czas buntuję się. Nie wierzę, że Jezus załatwi coś za mnie. Zaznaczę tu, że staram się nie prosić Boga udzielając Mu instrukcji. Cały czas mam w świadomości słowa Jezusa w Ogrodzie Oliwnym: Niech Twoja wola się dzieje, nie moja. Jakiś totalny brak konsekwencji. Proszę o coś, a zarazem niweluję swą prośbę. Jeśli zdaję się na wolę bożą, to nie powinienem sie modlić o nic innego, jak tylko przyjęcie tej woli. Tak też czynię. Ale czy taka postawa nie pozbawia woli? Gdzie jest granica między tym, o co proszę o wolą boską?
Modląc się o coś, wyrażam swoje pragnienia. Wyrażam też ufność. Gdybym nie miał nadziei na spełnienie, to nie prosiłbym. Gdy proszę o zdrowie, zdaję sobie sprawę, że wątpliwym jest, abym wrócił do stanu sprzed lat. Gdy proszę o uwolnienie od bólu, proszę jednocześnie o wytrzymanie oraz o umiejętność (właściwe siłę) ofiarowania tego, w celu ulżenie Twoim cierpieniom (aby to cierpienie stanowiło część Męki Pańskie, część o którą zmniejsza się cierpienie Jezusa).
Jest jeszcze jedna sprawa. Nie wiem czy nie najtrudniejsza. Umiejętność wyciszenia się. Tak jak uczy ks. Dolindo. Jak to zrobić? W jaki sposób poddać sie całkowicie woli bożej. Jak stać się narzędziem w Jego rękach? Gdy mam wrzód na pewnej części ciała i siedzę na nim, jak o nim zapomnieć? Jak czekać na Jezusa-chirurga, który ma udzielić pomocy? Widzisz, tu znów pułapka. Już zasugerowałem, że usuniecie wrzodu metodą chirurgiczną. A może wysuszyć, odkazić, maścią posmarować? Stop. Nie sugerować, ofiarować ból, modlić się … Jak to zrobić, gdy wrzód boli, nie daje o sobie zapomnieć. Jak się wyłączyć i wszystko powierzyć Jezusowi? Jak to zrobić?
To moje rozpaczliwe wołanie. Chcę to zrozumieć. Chcę, aby dotarło do mnie. Abym poczuł sens i treść wezwania: Jezu, Ty się tym zajmij! Nurtuje mnie problem. Nie wiem jak to zrobić. Nie wiem, jak zrobić to, co muszę wykonać. Nie mam koncepcji. Miotam się. Ale nie potrafię się wyłączyć. Nie potrafię się zdać na Jezusa. Nie potrafię krzyczeć: Jezu, Ty się tym zajmij! Nie mogą sie, uspokoić. Wciąż dręczy mnie myśl: Jak to zrobić. Przychodzą różne koncepcje. A żadna nie jest lepsza od innych. Jak to zrobić? Nie zadaję tego pytanie Jezusowi. Sam kombinuję. Zadręczam się. Nie znajduję rozwiązania. Tak mnie to pochłania, że nie potrafię się wyłączyć. Nie potrafię z przekonaniem poprosić i poczekać na rozwiązania.
Kiedyś ksiądz w ramach pokuty powiedział: Po przyjęciu Komunii św. klęknij i powiedz z pełnym przekonaniem i wiarą: Jezu, ufam Tobie. Odpowiedziałem, chętnie, ale nie potrafię zaufać. Nie potrafię powiedzieć tych słów z pełnym zaangażowaniem. Nie potrafię słowami tymi wyrazić moich uczuć do Jezusa: miłości, zaufania, oddania. Powtarzam te słowa w nadziei, że kiedyś przebiją się przez moją skorupę niemocy.
Błagam Was, pomódlcie się w mojej intencji. Aby dotarła do mnie treść obu wezwań. A może Duch święty podsunie Wam jakieś słowa, które uzdrowią mnie? Walę głową w betonową ścianę. Nie wierzę, że ścianę rozwalę, ale w to, że od tego walenia coś się poprzestawia i poczuję Twoje wezwania Jezu. Spraw, abym kiedyś potrafił podać Ci moją dłoń, jak malutkie dziecko podaje ją matce swej, wierząc totalnie w jej omnipotencję.