Uncategorized

Zdjęcie Pana Jezusa z krzyża – Stacja XIII

Tragiczna scena. Rozpacz Matki. Wie, że już umarł, ale jeszcze nie dowierza. Wie, ale nie wierzy. Widzi, ale miłość blokuje przyjęcie tak całkiem do wiadomości. Już czuję, że straciła. Rozpacz. Czy może być większa rozpacz, niż matki po stracie dziecka? Ale tak jest. To się stało.

Czy rozpacz słuszna? Wiara w to, kim on Jest kłóci się z czysto ludzkim uczuciem. Z jednej strony świadomość, że wrócił do Domu powinna uspokajać. Świadomość, że misję wykonał. Ale to nie znaczy, że Matka Boska nic nie straciła. Miała Go  niemal codziennie. Był koło niej. A jeśli nie, to i tak docierały do Niej wieści o Nim. Drżała o Niego jak każda matka. A teraz? Teraz jest, ale inaczej. Już nie widzi Jego uśmiechu, nie czuje dotyku silnych ramion, ani szorstkiej skóry zapracowanych dłoni. Odszedł. Jest święte Ciało. Bezwładne. Brudne od krwi i kurzu. Przytula Go ostatni raz. Jakby chciała jeszcze zamienić choć słowo. Ale to rozmowa bez słów. Tylko łzy. Nie ma nawet sił na szloch. Ta rozpacz przygniata.

A my patrzymy z odległości 20 stuleci. Staramy się pojąć, ale to się w głowie nie mieści. Czy możemy ulżyć Jej w bólu? Pocieszyć Pocieszycielkę? Nie darmo nazywamy Ją Pocieszycielką. Przy jej cierpieniu nasze od razu maleją. Blakną. Łatwiej przejść mając Ją za przewodniczkę.

Utraciła Syna. Ale, czy nam się nie zdarza Go tracić? Czy nie powodujemy, że Jezus staje się nieobecny w naszym życiu? Czy nie umiera w nas wraz z naszą wiarą – niewiarą? Teraz mamy czas próby. Straciliśmy kontakt. Nie możemy pójść do miejsca poświęconego Bogu, aby Go tam odnaleźć. Musimy szukać gdzie indziej. Mówimy sięgnąć głębiej. Pójść w głąb samych siebie. I szukać Jezusa w nas samych. I w naszych bliźnich. Dotychczas było łatwiej. Był zawsze, Na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło pójść. Zawsze był i czekał. A teraz? Teraz też czeka. Ale inaczej. Ukryty w głębi duszy. W zakamarkach naszej świadomości. A my musimy Go odnaleźć. Odnaleźć i oświetlić. Aby potem promieniować jego świętością. Na naszą miarę. Ale zawsze.

Musimy duchowo wziąć Jego Ciało na kolana. Ulżyć Matce w dźwigani ciężaru. Usiąść wraz Nią. I wraz z Nią rozpaczać nad stratą i cieszyć się z odkupienia. Dopuścić do świadomości to, że to dzięki Niemu mamy szanse. To On pokazał jak. U udowodnił, że to możliwe. Za wielką cenę. Ta cena musiała być proporcjonalna do naszych grzechów. To zapłata za to, abyś Ty, abym ja nie umarł w Bogu. I aby Bóg nie umarł w Tobie czy we mnie. Aby był w nas jako Bóg, Król, Ojciec, Przewodnik.

Nie było miejsca w gospodzie. Nie było w niejednej człowieczej duszy. Świątynie zamknięte.  Najlepszy czas, aby zrobić Mu miejsce w nas. Aby każdy z nas zbudował wewnętrzną kapliczkę. Takie wewnętrzne mieszkanie dla Niego. Teraz my dla niego czynimy mieszkania. A potem On da nam, przygotowane przez Ojca, mieszkania w niebie. Niezła zamiana. Ale trudna. Jednak to od nas zależy. On dał nam wszystko, co potrzebne. Dał materiały, a budowa do nas należy.

Płaczmy z Matką. Ale łzy niech nie zaślepiają. Przeciwnie, niech obmyją nasze oczy. Niech pozwolą jasno widzieć dobro i zło. Zobaczyć Drogę, którą wskazał. Zobaczyć znaki – drogowskazy. Zobaczyć i nigdy nie tracić ich z oczu.

A teraz cichutku stańmy obok Matki. Otrzyjmy jej łzy. Podtrzymajmy Najświętsze Ciało. Uszanujmy powagę i doniosłość chwili. I prośmy o zrozumienie w chwili ciemności. O boskie światło na naszych drogach.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.